Wyobraź sobie taką sytuację: jesteś pracownikiem międzynarodowej organizacji humanitarnej działającej na obszarze ogarniętym wojną. *
Od czego zaczynasz swoje działania i jak je realizujesz? Pewnie większość z Was myśli sobie teraz, że pomoc humanitarna to przecież nic innego jak wspomaganie mieszkańców terenów dotkniętych jakimś nieszczęściem – czy to na skutek wspomnianej już wojny czy też kataklizmów naturalnych. Zatem wystarczy tylko zdobyć od darczyńców środki niezbędne do przeżycia w trudnych warunkach i umiejętnie je rozdzielić między potrzebujących. Logiczne
i proste, prawda? Jednak okazuje się, że tam gdzie na pierwszy rzut oka wszystko jest zrozumiałe i łatwe w teorii oraz wyobrażeniach, praktyka odsłania przed nami drugie dno –
– podejmowane działania okazują się bardziej skomplikowane i nie tak szlachetne jakby się wydawało… .
i proste, prawda? Jednak okazuje się, że tam gdzie na pierwszy rzut oka wszystko jest zrozumiałe i łatwe w teorii oraz wyobrażeniach, praktyka odsłania przed nami drugie dno –
– podejmowane działania okazują się bardziej skomplikowane i nie tak szlachetne jakby się wydawało… .
Decydując się na lekturę Karawany kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej autorstwa Lindy Polman, oczekiwałam bliższego poznania tej strony pomocy, o której chyba nikt wolałby nie wiedzieć – pomocy wyrachowanej, przeciwnej pojęciu humanitaryzmu, udzielanej często tylko dla korzyści ekonomicznych. Autorka zabiera czytelnika
ze sobą w podróż do krajów pogrążonych w chaosie działań militarnych, takich jak Iran, Afganistan, oraz także tam, gdzie uczucie głodu stanowi normę każdego dnia a pojęcie sytości jest w pewnym sensie abstrakcją. Wyobrażenie o pomocy humanitarnej, jakie na ogół ma większość z nas, zderza się tutaj z surowym realizmem – by nieść ratunek, pracownicy organizacji do tego celu stworzonych muszą niemal za wszystko płacić napotkanym po drodze ludziom (choćby za wstęp na zagrożony teren). Inne organizacje zaś przymykają oko na akty wandalizmu, jakimi bez wątpienia są kradzieże darów, dokonywane przez wojskowych, a które nie są zgłaszane w obawie przed utratą funduszy od sponsorów. Książka pokazuje także tę skrajną formę działalności organizacji niosących pomoc – wiele z nich uczestniczy w „wyścigu szczurów”, rywalizując o wyniki w statystykach przekazywanych ludziom na całym świecie za pośrednictwem mediów. Refleksja, która nasuwa się już na początku lektury i nie opuszcza czytelnika aż do samego końca, jest taka, że prawdziwej pomocy humanitarnej PRAWIE już nie ma… . Okazuje się, że niektórych nie sposób wesprzeć mimo szczerych chęci, a za udzielanie pomocy coraz częściej biorą się ludzie, którzy z humanitaryzmem nie mają nic wspólnego.
ze sobą w podróż do krajów pogrążonych w chaosie działań militarnych, takich jak Iran, Afganistan, oraz także tam, gdzie uczucie głodu stanowi normę każdego dnia a pojęcie sytości jest w pewnym sensie abstrakcją. Wyobrażenie o pomocy humanitarnej, jakie na ogół ma większość z nas, zderza się tutaj z surowym realizmem – by nieść ratunek, pracownicy organizacji do tego celu stworzonych muszą niemal za wszystko płacić napotkanym po drodze ludziom (choćby za wstęp na zagrożony teren). Inne organizacje zaś przymykają oko na akty wandalizmu, jakimi bez wątpienia są kradzieże darów, dokonywane przez wojskowych, a które nie są zgłaszane w obawie przed utratą funduszy od sponsorów. Książka pokazuje także tę skrajną formę działalności organizacji niosących pomoc – wiele z nich uczestniczy w „wyścigu szczurów”, rywalizując o wyniki w statystykach przekazywanych ludziom na całym świecie za pośrednictwem mediów. Refleksja, która nasuwa się już na początku lektury i nie opuszcza czytelnika aż do samego końca, jest taka, że prawdziwej pomocy humanitarnej PRAWIE już nie ma… . Okazuje się, że niektórych nie sposób wesprzeć mimo szczerych chęci, a za udzielanie pomocy coraz częściej biorą się ludzie, którzy z humanitaryzmem nie mają nic wspólnego.
Teraz pytanie, jak relacja Lindy Polman ma się do naszego kraju? Porównując to,
co przeczytałam z tym, co przedstawiają nasze rodzime zrzeszenia „ludzi dobrej woli”, stwierdziłam, że niestety znalazłoby się kilka punktów wspólnych. Na pewno nie na taką skalę i nie w takim natężeniu, ale jednak… . Już nie mówię tu jedynie o dużych organizacjach (choć wiem, że przynajmniej jedna z nich nie cieszy się wśród naszego społeczeństwa dobrą sławą), a o małych fundacjach, które rzekomo mają nieść pomoc, jednak w rzeczywistości często nabijają swoje kasy (nie mówię, że to norma, ale sama znam takie przypadki).
co przeczytałam z tym, co przedstawiają nasze rodzime zrzeszenia „ludzi dobrej woli”, stwierdziłam, że niestety znalazłoby się kilka punktów wspólnych. Na pewno nie na taką skalę i nie w takim natężeniu, ale jednak… . Już nie mówię tu jedynie o dużych organizacjach (choć wiem, że przynajmniej jedna z nich nie cieszy się wśród naszego społeczeństwa dobrą sławą), a o małych fundacjach, które rzekomo mają nieść pomoc, jednak w rzeczywistości często nabijają swoje kasy (nie mówię, że to norma, ale sama znam takie przypadki).
We wstępie do niniejszej książki Janina Ochojska-Okońska pisze, że: może być ona doskonałym punktem do rozpoczęcia dyskusji oraz do budowania w Polsce świadomości tego, na czym tak naprawdę polegają i jak powinny wyglądać działania humanitarne
i rozwojowe. ** Podpisuję się pod tym obiema rękami i mam nadzieję, że stanie się ona może nie motorem do zmian (bo w takie cuda ciężko uwierzyć), ale chociaż punktem początkowym dla konkretnych i skutecznych przemyśleń związanych z tą dziedziną życia społecznego.
i rozwojowe. ** Podpisuję się pod tym obiema rękami i mam nadzieję, że stanie się ona może nie motorem do zmian (bo w takie cuda ciężko uwierzyć), ale chociaż punktem początkowym dla konkretnych i skutecznych przemyśleń związanych z tą dziedziną życia społecznego.
* Linda Polman, Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej, str. 13
** Tamże, str. 12
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarne.
Ocena: 5/6