środa, 26 lutego 2014

Obłęd - Erik Axl Sund





tłumaczenie: Wojciech Łygaś
tytuł oryginału: Kråkflickan
seria/cykl wydawniczy: Oblicza Victorii Bergman tom 1
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: 15 stycznia 2014
ISBN: 9788375088618
liczba stron: 388


Nie miałam dotychczas zbyt wielu okazji, by sięgać po książki pisane przez osoby na co dzień zajmujące się muzyką. Do tej pory zrobiłam to tylko dwa razy, ale obydwa uznaję za bardzo udane. Przekonałam się, że artystyczna dusza wcale nie musi przejawiać się tylko w jednej dziedzinie – artysta może pokazywać swoje talenty na kilku płaszczyznach. Udowodnił mi to już ekscentryczny Rob Zombie w przypadku „Panów Salem”, tworząc mocny horror, którego niektóre sceny po dziś dzień wywołują u mnie gęsią skórkę…

Ostatnio zaś nasz rynek – można powiedzieć, że szturmem – zdobył szwedzki duet Erik Axl Sund, który tworzą: Jerker Eriksson i Håkan Axlander Sunquist. Chociaż obaj ściśle związani z branżą muzyczną, postanowili spróbować swych sił na polu literackim, tworząc trzymający w napięciu kryminał i thriller psychologiczny w jednym – „Obłęd”, który jest pierwszym tomem trylogii. Przyznaję, że początek powieści nie zwiastował powieści tak dobrej, jak obiecywały reklamy…

Sztokholm, jeden ze zwykłych dni. Komisariat policji, telefon od anonimowego człowieka z informacją, że w pewnym miejscu leżą czyjeś zwłoki. Gdy funkcjonariusze przybywają na miejsce zbrodni okazuje się, że to młody chłopiec ze śladami ciężkiego pobicia. Po dokładniejszych oględzinach oraz przeprowadzonych badaniach okazuje się, że jego organizm zawiera ślady obecności środków odurzających, a zwłoki są zmumifikowane.

Sprawą zajmuje się pani komisarz, Jeanette Kihlberg – kobieta po przejściach, z nowym partnerem (artystą, który jest jej utrzymankiem) i nastoletnim synem. Mimo że jej życie osobiste nie jest usłane różami, to w pracy stara się dawać z siebie wszystko, zwłaszcza, że niedawno awansowała i chce pokazać wszystkim, jak bardzo na to zasłużyła. Jednak kwestia śledztwa temu nie sprzyja: o zmumifikowanej ofierze wiadomo niewiele, a co gorsza nikt nie zgłasza faktu jej zaginięcia. Na tej okropnej zbrodni się jednak nie kończy, bo wkrótce zostają odkryte kolejne zwłoki młodych chłopców, którzy zostali potraktowani przez swojego oprawcę wyjątkowo okrutnie: morderca pozbawił ich genitaliów, a jednego z nich oczu, ust i nosa.

Dość topornie posuwające się naprzód śledztwo w końcu prowadzi Kihlberg do słynnej pani psycholog, która specjalizuje się w terapii dzieci po traumatycznych przeżyciach – Sofii Zetterlund. Okazuję się też, że oprócz znajomości tematu Sofię ze śledztwem łączy dużo więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Pani psycholog, jak się okazuje, również ma za sobą traumatyczne przeżycia wyniesione z dzieciństwa i szuka ukojenia w zagłębianiu się w jednym z przypadków, którymi się zajmowała – przypadku Victorii Bergman.

Pewnie zapytacie: gdzie tu to wielkie „wow!”, o którym tyle się słyszy? Faktycznie, po samym opisie fabuły nie można doszukać się w „Obłędzie” niczego niezwykłego. Ot, kolejne morderstwa, kolejne śledztwo i ktoś, kto sprawą zajmuje się w sposób mniej lub bardziej udany. Sekret tkwi jednak, po pierwsze, w samej konstrukcji powieści: nie skupiamy się tylko i wyłącznie na typowym schemacie: policja kontra morderca. Duet pisarski wychodzi poza utarte szlaki i rozszerza krąg bohaterów, który ściśle łączy się z głównym wątkiem: jest pani komisarz, psycholog, psychopata morderca a także ofiary (jeszcze za życia). Po drugie, panowie świetnie ukazali typowy mechanizm, który funkcjonuje w relacji kat-ofiara. Tę specyficzną zależność ofiary wobec oprawcy, posłuszeństwo, tę dziwną sympatię, która rodzi się między nimi, im dłużej ze sobą przebywają. A po trzecie? Po trzecie, życie osobiste bohaterów w umiejętny sposób zostało połączone z życiem zawodowym, tworząc spójną całość. Często bywa w przypadku tego typu powieści, że te dwie płaszczyzny życia bohaterów na tyle mocno od siebie odbiegają, że sprawiają wrażenie, jakobyśmy śledzili dwie różne historie tych samych postaci, tymczasem w przypadku „Obłędu” nie ma nic takiego – wszystko się ze sobą zgrywa i zazębia.

Erik Axl Sund
(źródło: www.soniadraga.pl)
Muszę też zaznaczyć, że autorzy nie cackają się z czytelnikiem, nie bawią w udawaną delikatność – opisy często są mocne, odpychające i zwyczajnie… chore. Niektórych na pewno będzie to odrzucać, dlatego książką zachwycą się przede wszystkim wytrawni fani gatunku, którzy w lekturze niejednego już doświadczyli i mało co jest ich w stanie naprawdę ruszyć.

Cóż mogę rzec na koniec? Chyba tylko tyle, że panowie popełnili naprawdę dobrą powieść z mocnym tłem psychologicznym – jedną z lepszych, powiedziałabym nawet. Mimo to stwierdzenie, że „Obłęd” bije na głowę trylogię Larssona jest przesadzone i nie dlatego, że jest gorszy od Millennium, a dlatego, że klimat i styl tych powieści jest zupełnie inny. Nie powinno ich się porównywać, bo to dwie różne bajki… tfu!… powieści.





Ocena: 5.5/6





Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać: LINK.


poniedziałek, 24 lutego 2014

Wszystkie boże dzieci tańczą - Haruki Murakami





tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
tytuł oryginału: Kami no kodomo-tachi wa mina odoru
wydawnictwo: MUZA
data wydania: 10 stycznia 2007
ISBN: 83-7495-181-4
liczba stron: 182


Właśnie sprawdziłam, że w marcu 2012 roku pierwszy raz miałam okazję spotkać się z Harukim Murakamim. Oczywiście nie dosłownie – jedynie za pośrednictwem jednej z jego książek, mianowicie 1Q84. Bardzo chciałam poznać pisarza, który obecnie jest chyba jednym z flagowych autorów literatury współczesnej i spodziewałam się, że miłość do jego twórczości porazi mnie natychmiast i że nigdy mnie nie opuści. Niestety, strzała Amora mnie nie ugodziła. Być może leciała w moim kierunku, ale nagle, nie wiedzieć czemu, zmieniła tor i chybiła.

Nie znaczy to jednak, że postanowiłam raz na zawsze odpuścić sobie powieści tego pana. Obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś po którąś z nich sięgnę i wtedy ostatecznie zdecyduję o mojej ewentualnej sympatii do jego twórczości. Szczęśliwy traf sprawił, że wygrałam konkurs, a w ramach nagrody przywędrował do mnie zbiór sześciu opowiadań autorstwa Murakamiego właśnie, pt. Wszystkie boże dzieci tańczą. Teksty te są krótkie, zwarte i ciekawe, dzięki czemu szybko je przeczytałam.

Wspólnym mianownikiem dla wszystkich opowiadań jest tragedia, która dotknęła miasto Kobe, położone na wyspie Honsiu w Japonii – trzęsienie ziemi z 1995 roku. Trzęsienie to w mniejszym lub większym stopniu obecne jest w życiu bohaterów zbioru. I tak np. w UFO ląduje w Kushiro poznajemy mężczyznę, którego żona opuściła, pod wpływem relacji telewizyjnych, z miejsca dotkniętego kataklizmem. Przed odejściem napisała mu krótką wiadomość, w której stwierdziła, że odchodzi bo życie z nim przypominało życie z grudą stwardniałego powietrza[1]. Bohater Krajobrazu z żelazkiem jest dojrzałym mężczyzną, który opuścił Kobe już jakiś czas temu, zostawiając tam rodzinę. Mieszka w nowym miejscu, przyjaźniąc się z dwójką młodych ludzi i fascynując się ogniskami – uwielbia te duże, w których odbija się wewnętrzny spokój ludzi… Poza tym boi się śmierci w lodówce, dlatego w swoim mieszkaniu jej nie posiada. W opowiadaniu Wszystkie boże dzieci tańczą poznajemy dziecko samego Boga, a w Tajlandii (które polubiłam chyba najbardziej) – pewną kobietę, panią doktor, która właśnie w tym kraju spędza urlop, a kierowca, który ją wozi z miejsca na miejsce, zabiera ją również w podróż sentymentalną – w głąb samej siebie.

Haruki Murakami
(źródło: www.lubimyczytac.pl)
W zasadzie każdy z bohaterów uczestniczy w takiej podróży, każdy się czegoś o sobie dowiaduje, mierzy się ze swoimi problemami, z rozterkami, samotnością. Rozważa nad życiem i śmiercią. Wszystko to w melancholijnej oprawie, nierzadko z nutką magii. Murakami, balansując na pograniczu świata rzeczywistego i nierealnego, tworzy proste historie z głębią, która mają czytelnika poruszyć. Cóż, mnie nie poruszyły. Przeciwnie, jestem niewzruszona wobec tego, co miały na mnie wymóc. Znam inne tytuły, które w dużo większym stopniu skłaniały mnie do przemyśleń na tematy poruszane przez Murakamiego. Mam jednak świadomość, że za mało wiem o literaturze Wschodu, zbyt rzadko się z nią spotykam, aby wystarczająco dobrze odczytać przekaz autora. A może jednak zwyczajnie między mną a Murakamim nie ma i nie będzie już chemii?

W każdym razie nie zamierzam oceniać tegoż tytułu, bo chyba jestem jedną z ostatnich osób, które powinny to robić. A samej sobie już na pewno nie będę mogła zarzucić, że nie próbowałam się z tym pisarzem zaprzyjaźnić. Chęci miałam szczere – nie wyszło.




[1] H. Murakami, Wszystkie boże dzieci tańczą, MUZA, Warszawa 2011, s. 31.

sobota, 22 lutego 2014

Łabędzi śpiew. Księga II - Robert McCammon




tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska
tytuł oryginału: Swan Song
seria/cykl wydawniczy: Łabędzi śpiew tom 2
wydawnictwo: Papierowy Księżyc
data wydania: 7 listopada 2013
ISBN: 9788361386377
liczba stron: 552


Świata, który tak dobrze znaliście, już nie ma. Pewnego roku, dnia siedemnastego lipca zło i nienawiść ludzka wzięła górę nad Ziemią i jej mieszkańcami. Rosja zapoczątkowała kolejną falę agresji, której apogeum stanowiły serie wybuchów bomb atomowych. Po tych wydarzeniach świat przypomina jedno wielkie gruzowisko i wielką połać cmentarza. Ci, którzy cudem ocaleli, wręcz potykają się o zwłoki ludzkie i zwierzęce. Skażona ziemia już nie rodzi plonów, drzewa pousychały, a picie dostępnej wody gwarantuje szybką śmierć w męczarniach.
                         
Tak wygląda świat widziany oczyma Roberta McCammona, autora powieści postapokaliptycznej pt. Łabędzi śpiew. Ta koszmarna wizja zamknęła pierwszą księgę powieści. Cóż, optymizmu w niej wiele nie było. Pozostało mieć nadzieję, że w drugiej księdze coś się wreszcie zmieni na lepsze. Jednak moje nadzieje okazały się być złudne, przynajmniej na początku.

Od zakończenia tych tragicznych wydarzeń los ocalałych nie poprawił się. Wręcz przeciwnie, żywności brakuje każdemu, posiłki przygotowywane są na bazie tego, co uda się znaleźć lub ukraść (np. zupa na bazie korzonków, pieczone szczury). O mięso jest bardzo trudno, zwłaszcza że wiele zwierząt jest również skażonych. Te, które odważą się zbliżyć do osad ludzkich, często okazują się bardzo niebezpieczne i nieprzewidywalne – widok dwugłowych stworów czy szczurów wielkości dorosłego kota to codzienność w nowym świecie. Brakuje ubrań, o lekach nie ma nawet co śnić, dlatego znachorki znające się na ziołolecznictwie stoją teraz na równi z dawnymi lekarzami. Jednak żadne zioła i wiedza byłych medyków nie potrafią uleczyć piętna Kaina, jak nazywają je niektórzy, które dotknęło wybranych ludzi. Owo piętno to specyficzna narośl, która przykrywa twarz i głowę twardą skorupą, nie ustępując nawet po zetknięciu z nożem – nazwano ją maską Hioba.

Ta dziwna przypadłość nie odpuściła również kluczowym bohaterom nowej rzeczywistości. Zeszpecona nim została młoda i piękna dziewczynka imieniem Swan, obdarzona cudownymi i uzdrawiającymi zdolnościami. Maska ogranicza jej możliwość widzenia i mowy a wszyscy, którzy dziewczynki nie znają i spotykają po raz pierwszy, uciekają od niej z krzykiem. Tylko jej towarzysz niedoli, były zapaśnik Josh, trwa przy niej niezmiennie – zna jej prawdziwą naturę i chroni najlepiej jak potrafi. Z kolei w innym miejscu Ameryki bezdomna kobieta, którą zwą Siostrą, toczy swój prywatny bój o przetrwanie. Pomaga jej w tym magiczny pierścień, który pokazuje drogę. Drogę, która wiedzie ją do utalentowanej Swan.

- Nie ma już na świecie sprawiedliwości i podłości – rzekł.- Jest tylko szybszy pistolet i wyższy poziom przemocy[1].

Mimo że życie na Ziemi samo w sobie jest teraz wyzwaniem, to przecież nie ma niczego tak złego, aby ludzie nie byli w stanie jeszcze bardziej tego zepsuć. Zawsze można sprawić, aby piekło zaistniałe na Ziemi uzyskało nowy wymiar – przemocy, żądzy sprawowania władzy, krwi, fanatyzmu religijnego i najczystszej odmiany zła. Czy z tego da się jeszcze odbudować przyjazny dla ludzi świat? Czy może ludzie, nie do końca świadomie, dążą jednak do autodestrukcji?

Na te pytania oraz szereg innych odpowie Wam sam autor Łabędziego śpiewu, który tworząc fikcyjną wizję świata, wplata całe mnóstwo jak najprawdziwszych cech ludzi z naszej, prawdziwej rzeczywistości. Jest zło (w książce przejawiające się w dwojaki sposób: jako konkretna postać i jako cecha ludzka), jest pragnienie władzy, jest bezwzględność i jest fanatyzm religijny, który – jak pokazuje przykład wielu krajów – nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. McCammon przeraża realizmem…

Jednak pisarz nie pozostawia czytelnika na pastwę tego, co najgorsze. Zapala przed nim płomyk nadziei, sprawia, że myśli, iż jeszcze nie wszystko stracone – kreuje postać delikatnej Swan, której dobroć serca każe wierzyć, że lepsze jutro jeszcze może nadejść. By uwypuklić dobro drzemiące w dziewczynce, w ramach kontrastu zestawia z nią postać Rolanda – młodzieńca kiedyś zakochanego w brutalnych grach komputerowych, obecnie zabijającego ludzi w świecie rzeczywistym. Jego przemiana ze zwykłego nastolatka w maszynę do zabijania robi mocne wrażenie… Zresztą jak każdy bohater, którego kreacja zrodziła się w głowie McCammona.

Za co pokochałam tego pisarza? Nie tylko za świetne kreacje postaci, nie tylko za wizje przedstawianego przez siebie świata, nie tylko za szereg intrygujących wydarzeń i nie tylko za wspaniałą wyobraźnię. Pokochałam go za szczegółowość w tworzeniu swoich powieści – nie brak u niego niczego, nawet najdrobniejszych elementów. Wszystko jest dograne, wszystko się ze sobą wiąże i tworzy spójną całość. Tak było w przypadku Magicznych lat i tak jest w Łabędzim śpiewie.

Robert McCammon
(źródło: www.lubimyczytac.pl)
To wszystko nie znaczy jednak, że omawiana przeze mnie książka jest w stu procentach idealna – nie jest. W drugiej księdze powieści widać, że autor lubi podążać dobrze utartymi szlakami, mianowicie powiela dobrze znany z powieści postapokaliptycznych schemat, w którym mamy działania wojenne, a tłem dla ogarniającego świat zła jest fanatyzm religijny. Chyba już ciężko o tego typu powieść, w której zabrakłoby tych właśnie elementów. Ponadto zakończenie pozostawia według mnie wiele do życzenia. Jest zbyt proste, banalne i nieoryginalne. Po tak dobrej powieści można spodziewać się finiszu przyprawiającego o gęsią skórkę, ale niestety McCammon o to nie zadbał.

Mimo wszystko całość jest tak dobra, tak świetnie dopracowana i wciągająca w realia swojego mrocznego świata, że nie sposób odebrać jej miana jednej z najlepszych przedstawicielek nurtu. Zdecydowanie! Klimat, jaki tworzy McCammon jest niepowtarzalny – no może tylko King potrafi stworzyć lepszy, ale wcale nie o tak wiele jakby się mogło wydawać. Tych dwóch panów śmiało można już postawić na tym samym podium, choć jeszcze nie na tym samym miejscu.

Książkę polecam fanom McCammona, Stephena Kinga, mrocznych wizji świata oraz świetnie skrojonych i rozbudowanych powieści o walce dobra ze złem.

Ocena: 5/6




[1] R. McCammon, Łabędzi śpiew. Księga II, Papierowy Księżyc, Słupsk 2013, s. 45.

Łabędzi śpiew. Księga I - LINK


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc.



NEWS Z OSTATNIEJ CHWILI! W konkursie na Blogera roku 2013 Ksiażkówka jest już na 3 miejscu! Dziękuję i proszę o głosy, jeśli ktoś jeszcze swojego nie oddał. :) KLIK

czwartek, 20 lutego 2014

Ewa Książkówka prosi... :) Najnowsze wieści



Rodacy! ;) Biorę udział w konkursie, w którym to i owo mogę wygrać m.in. tytuł Blogera Roku 2013/tablet/kilka zł na waciki... ;) Jeśli lubicie Książkówkę, to zagłosujcie proszę. :) Wystarczy wypełnić formularz - nie trzeba wysyłać żadnych sms. :) Z jednego numeru IP można oddać dwa głosy na jednego uczestnika, ale UWAGA!, z dwóch różnych adresów e-mail! http://bloger-roku.pl/glosuj/bloger-144.html



20.02.2014

Książkówka jest na podium! Pomóżcie mi utrzymać ten stan rzeczy. :):) 


wtorek, 18 lutego 2014

Carnivia. Bluźnierstwo - Jonathan Holt




tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
tytuł oryginału: The Abomination
seria/cykl wydawniczy: Carnivia tom 1
wydawnictwo: Akurat
data wydania: 6 listopada 2013
ISBN: 9788377584958
liczba stron: 400



Mam ostatnio szczęście do powieści z wątkiem religijnym. Ledwie zamknęłam Krew, pot i łzy Carli Mori, a tu znów przyszło mi czytać o mrożących krew w żyłach wydarzeniach, dla których mocno zaakcentowanym tłem jest Kościół. Jeśli dodać do tego okultyzm i łamanie sztywnych zasad katolicyzmu, otrzymamy wysokie prawdopodobieństwo, że powieść wzbudzi podobne kontrowersje jak książka Mori. A jednak w tym przypadku tak się nie stało, bo to nie Polak książkę napisał, zaś akcji nie umiejscowił w Częstochowie ani w Watykanie, dzięki czemu nie naraził się fanatykom. Przynajmniej nie w naszym kraju, nie wiem jak za granicą…

O kim mowa? O Jonathanie Holcie – dyrektorze jednej z firm reklamowych, pasjonacie literatury (swego czasu wykładał literaturę na Oksfordzie) mieszkającym w Londynie. Jego miłość do książek świetnie ukazuje pierwszy tom trylogii Carnivia, pt. Bluźnierstwo. Tylko ktoś, kto kocha literaturę maści wszelakiej i obcuje z nią na co dzień, może mieć tak silnie rozwiniętą wyobraźnię, aby być w stanie zmieścić tak wiele wątków, postaci, miejsc i zdarzeń na ledwie czterystu stronach, ale do tego jeszcze wrócę. Po kolei…

Wenecja – miasto romantyków położone na północy Włoch. Wszechobecna woda, gondole, rybacy a także magiczny karnawał, którego znakiem rozpoznawczym są przepiękne maski zakładane przez uczestników. Miejsce magiczne, owiane eterycznym klimatem… Jednak nie dla kapitan Kateriny Tapo, a przynajmniej nie w tegoroczne święto La Befana. U podnóży kościoła Santa Maria dokonuje się profanacja najgorsza z możliwych: z Wielkiego Kanału wyłowione zostają zwłoki. Początkowo wydaje się, że należą do mężczyzny, w dodatku katolickiego księdza z racji charakterystycznego ubioru, jednak szybko okazuje się, że przybyli na miejsce Karabinierzy są w błędzie. Denatką jest kobieta-ksiądz.

Dla pani kapitan, która po raz pierwszy przejmuje dowodzenie nad sprawą morderstwa, nie będzie to łatwe śledztwo. Giną kolejne osoby, które o sprawie wiedzą zbyt dużo i niewykluczone, że życie Kat również wisi na włosku w związku z posiadanymi przez nią informacjami. Jednak nawet zagrożenie życia nie jest w stanie zniechęcić Tapo do uczestnictwa w sprawie, zwłaszcza, że im bardziej zagłębia się w jej meandry, tym ciekawszych i nieprawdopodobnych odkryć dokonuje. Śledztwo prowadzi ją do bazy wojskowej, szpitala psychiatrycznego, klasztoru i – co mnie najbardziej zaintrygowało – do twórcy legendarnej strony internetowej Carnivia.com – lustrzanego odbicia Wenecji w świecie wirtualnym. Każdy, kto tylko zechce, może założyć sobie konto, wybrać dla siebie maskę (jak nakazuje wenecka tradycja) i przemierzać wirtualną krainę do złudzenia przypominającą prawdziwe miasto, odwzorowane w niej w najdrobniejszych detalach.

Uff, strasznie dużo tego wszystkiego. Po pierwsze, akcję śledzimy z kilku perspektyw, tj. kapitan Tapo, podporucznik Holly (tu zaznajamiamy się z realiami wojskowymi) czy Daniele Barbo (twórcy Carnivii.com). Po drugie, w wydarzenia ze świata rzeczywistego wpleciony jest świat wirtualny, choć według mnie w zdecydowanie za małym natężeniu. Po trzecie, nie śledzimy tylko i wyłącznie samego śledztwa, ale mamy też wątki poboczne z życia osobistego bohaterów (także romans). Po czwarte, Holt zrywa z grzecznym, romantycznym wizerunkiem Wenecji i pokazuje nam jej drugie, mroczne, a przede wszystkim brudne oblicze – to miasto pełne zanieczyszczeń, gnijące od środka.

Jonathan Holt
(źródło: www.goodreads.com)
W związku z tym wszystkim trudno odmówić autorowi polotu, pomysłowości i szalenie rozwiniętej wyobraźni – nie sposób nudzić się podczas lektury Bluźnierstwa. Mimo to, w moim odczuciu, autor troszkę się zapędził w puszczaniu wodzy fantazji: fabuła jest przeładowana dość wyszukanymi wątkami, którymi spokojnie można by obdzielić ze dwie powieści. Po skończonej lekturze nie opuszcza mnie też wrażenie, jakoby Holt za wszelką cenę chciał napisać bestseller i stąd ten natłok zdarzeń i wątków. Zastanawiam się też, czy autor dzięki temu nie strzelił sobie w stopę, bo jeśli w pierwszym tomie dzieje się aż tyle, to co będzie w kolejnych? Obstawiam dwie opcje: albo nie wymyśli już nic więcej i z tomu na tom będzie coraz nudniej albo przeciwnie – stworzy jeszcze bardziej wymyślne historie, które z realizmem będą miały coraz mniej wspólnego.

A może się mylę? Może w kolejnych częściach trylogii skupi się bardziej na wirtualnym świecie Carnivii i nadrobi to, czego według mnie zabrakło w części pierwszej? Mam nadzieję i jakoś nie wątpię w to, że Jonathan Holt jeszcze mnie zaskoczy. Pytanie tylko, czy pozytywnie? O tym dowiem się zapewne niebawem.

Debiut pisarza polecam miłośnikom thrillerów, którzy mają dość monotonnych przedstawicieli gatunku, w których poza jednym morderstwem nic się nie dzieje, a śledztwo wlecze się w nieskończoność. Carnivia nie da Wam chwili wytchnienia!

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat oraz Business & Culture.


piątek, 14 lutego 2014

Żelazny dom - John Hart





tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
tytuł oryginału: Iron House
wydawnictwo: Wydawnictwo Sonia Draga Sp. z o.o.
data wydania: 13 listopada 2013
ISBN: 9788375087314
liczba stron: 464




Znaleziono ich w strumieniu tuż za granicą Tennessee (…). Był koniec listopada, bardzo zimno. Dwaj myśliwi usłyszeli płacz w głębi jaru. Strumień miał pół metra szerokości, ale rwący nurt. Julian był do połowy zanurzony, obaj przemarznięci. To cud, że wyszli z tegoz życiem (…)[1]

Tak, to był cud, że ci dwaj bracia – Julian i Michael – mieli szansę przeżyć, zwłaszcza że Julian był wtedy noworodkiem, a jego brat nie miał jeszcze skończonego pierwszego roku życia. Duża w tym zasługa myśliwych, którzy nie przeszli obojętnie, słysząc cichy płacz dzieci, ale nie zabrakło tu także zwykłego łutu szczęścia. Jak się okazało, potem los przestał się do braci uśmiechać, szczęście opuściło ich na długo…

Bracia wychowywali się w wyjątkowo nieprzyjaznym miejscu, jakim był Żelazny Dom, czyli sierociniec dla dzieci takich jak oni, usytuowany na Żelaznej Górze. Jakby za mało było tego, że musieli dorastać bez kochających rodziców u boku, to jeszcze los zadbał o to, by ciężar życia stał się dla nich trudny do zniesienia. Obaj byli dręczeni przez innych mieszkańców placówki – zarówno starsi, jak i młodsi w równym stopniu znęcali się nad braćmi. Julian od początku był chłopcem delikatnym, chorowitym i niezwykle wrażliwym, dlatego Michael często stawał w jego obronie jako ten, który umie postawić się małym oprawcom.

Jednak pewnego dnia w sierocińcu ma miejsce tragedia. Jeden z podopiecznych zostaje znaleziony martwy z nożem utkwionym w szyi. W tym samym czasie z placówki ucieka Michael. Podejrzenia natychmiast padają na niego. Poszukiwania zbiega nie przynoszą skutku – po Michaelu ginie wszelki ślad. Julian tymczasem zostaje adoptowany przez żonę wpływowego i majętnego senatora.

Od tej pory losy braci – będących bohaterami książki Johna Harta pt. „Żelazny dom” – biegną dwiema skrajnie różnymi drogami. Julian jest bezpieczny pod skrzydłami „nowej matki”, Michael zaś zostaje dzieckiem ulicy, a potem członkiem mafii.

Od czasu gdy był chłopcem, przemoc podążała za nim niczym zapach (…)[2]

Bo przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć tak do końca i upomina się o swoje. A teraźniejszość? Definitywne zerwanie z tym, co w niej złe, wymaga bardzo wysokich kosztów… Michael przekona się o tym, gdy będzie chciał porzucić przestępcze życie i skupić się na miłości. Czy mu się to uda?

Pozostawienie za sobą dotychczasowego stylu życia będzie trudne, zresztą… mafii nie opuszcza się ot tak sobie. Jak łatwo się domyślić, porządnej akcji u Harta nie brakuje, czytelnikom pozostawiono niewiele chwil wytchnienia. Trup ściele się gęsto, krwi leje się dużo, a broń to nieodłączny atrybut bohaterów – stąd mocna i sensacyjna płaszczyzna powieści. Obok niej pojawia się druga warstwa narracji – płaszczyzna psychologiczna, która bardzo mnie ujęła. Autor daje nam możliwość analizowania przeżyć wewnętrznych obu braci: próbującego zacząć nowe życie Michaela, Juliana walczącego z demonami przeszłości, ale także Eleny, partnerki Michaela, która z dnia na dzień dowiaduje się, że tak naprawdę nie miała pojęcia, kim jest jej ukochany… Pojawiają się także: Abigaile, która z tylko sobie znanych powodów zdecydowała się na adopcję chorowitego chłopca, i jej mąż – żądny władzy i sukcesów politycznych senator. Każda z tych osób ma w gruncie rzeczy do opowiedzenia własną historię, każda intryguje, każda jest charakterystyczna. Wszystkie na swój sposób walczą z własną przeszłością i mierzą się ze swoim prawdziwym „ja”.

John Hart
źródło: www.lubimyczytac.pl
Jedyne, co mam do zarzucenia autorowi powieści, to to, że nie zdecydował się na częstsze umiejscowienie akcji w sierocińcu, który poraża swoim zaniedbanym wyglądem i bardzo mroczną historią – spotęgowałoby to niewątpliwie atmosferę grozy, a tak mamy tu jedynie (albo „aż”) dobrze skrojony thriller z dużą dawką sensacji.

John Hart jest z wykształcenia prawnikiem, ale postanowił zrezygnować z wykonywania zawodu i oddać się pracy literackiej. Moim zdaniem była to jedna z najlepszych decyzji w jego życiu, bowiem udowodnił, że nie tylko nie brak mu talentu, ale posiada także niezły warsztat literacki, mimo że napisał dopiero kilka powieści.

Dla fanów thrillerów o wartkiej akcji i z mocno zarysowanym psychologicznym tłem to pozycja obowiązkowa.

[1] J. Hart, Żelazny dom, Sonia Draga, Katowice 2013, s. 57.
[2] Tamże, s. 12.

Ocena: 5/6





wtorek, 11 lutego 2014

Chiny od góry do dołu - Marek Pindral





seria/cykl wydawniczy: Poznaj świat
wydawnictwo: Bernardinum
data wydania: 10 października 2013
ISBN: 9788378232346
liczba stron: 392

Marek Pindral to Pomorzanin z pochodzenia, który zawodowo zajmuje się nauczaniem języka angielskiego. Jak wiadomo, nie samą pracą człowiek żyje, dlatego warto mieć jakieś zainteresowania, hobby i pasje. Dla Pana Marka są to podróże. W zeszłym roku na naszym rynku nakładem wydawnictwa Bernardinum ukazała się relacja z jednej z nich: podróży nie byle jakiej, bo do kraju, którego liczba ludności przekracza już 1,35 miliarda – do Chin.

źródło: "Chiny od góry do dołu" M. Pindral
Chiny od góry do dołu, bo o tej książce mowa, to swoisty zbiór wspomnień z tej niezwykłej przygody. Śmiało można nazwać dwuletni pobyt autora w Państwie Środka właśnie „przygodą”, mimo że pojechał tam w celach zawodowych (by uczyć tamtejszych studentów języka angielskiego). Bo jak inaczej określić pobyt w miejscu o tak specyficznej, orientalnej kulturze? Całej sytuacji dodaje pikanterii fakt, że komunizm trzyma się tam władzy bardzo mocno, a pojawienie się białego człowieka zawsze wzbudza mniejszą lub większą sensację.

Wszystko to razem wzięte to istna mieszanka wybuchowa, krótko mówiąc. Wybierając się do Chin, oprócz chęci poznania orientalnego kawałka świata i żądzy nowych doznań, trzeba przede wszystkim wyposażyć się w solidne zapasy cierpliwości i otwartości, dlatego autor bardzo szybko obiera sobie mantrę pomocną w oswajaniu się z nową rzeczywistością:

Bądź otwarty, bądź otwarty, bądź otwarty.

Powtarza sobie te słowa naprawdę często i to jeszcze zanim opuszcza nasz kraj, ponieważ aby móc przekroczyć granicę Chin, trzeba dostatecznie dobrze udowodnić tamtejszym władzom, że jest się zdrowym na ciele i umyśle. Wystarczy jedynie dostarczyć zaświadczenie o tym, że nie choruje się na tyfus, polio, błonicę, szkarlatynę, trąd, psychozę maniakalną, paranoidalną, syfilis, HIV… i całą masę innych chorób.

Na szczęście to mały pikuś dla autora i już niebawem przemierzy kawał drogi samolotem, by za chwilę wsiąść na pokład promu, który odkryje przed nim uroki jednej z najdłuższych rzek świata – Jangcy. Co prawda w dużej mierze będą to spokojnie dryfujące sobie kubki po zupkach chińskich oraz inne śmieci, ale… Lada chwila dopłynie do celu swego rejsu, czyli Chengdu, gdzie rozpocznie karierę wykładowcy na jednej z chińskich uczelni.

źródło: "Chiny od góry do dołu" M. Pindral
By pokazać się od jak najlepszej strony i zrobić wyśmienite pierwsze wrażenie, autor postanawia zjawić się na uczelni wcześniej i przywitać się z każdym studentem z osobna przy drzwiach sali wykładowej. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy po dotarciu na miejsce okazało się, że studenci już siedzą w środku i przerabiają materiał, który miał być tematem zajęć, wie już tylko sam Pan Marek. A to dopiero początek wielu niespodzianek, niesamowitych opowieści i ciekawostek z życia oraz kultury Chińczyków.

Jak ten kraj wypada w oczach białego, amatora w dziedzinie znajomości Państwa Środka i w dodatku Polaka? Bardzo barwnie i bardzo kontrastowo. Z jednej strony Chińczycy to naród szalenie pracowity i sumienny, ale z drugiej bardzo podporządkowany komunistycznej władzy i sprawiający wrażenie, jakoby nie miał własnego zdania na żaden temat. Na każdym kroku podkreśla się korzyści wynikające z panowania Komunistycznej Partii Chin, mówi się jak władza dba o rodaków i jak Chiny prą naprzód pod jej przewodem. Propagandowa papka serwowana jest Chińczykom niemal na każdym kroku od wielu lat, dlatego chyba nie ma się co dziwić, że niektórzy naprawdę wierzą w to, co słyszą.

Inni jednak, w rozmowach face to face, otwierają się i mówią o tym, co im się nie podoba w ich kraju, wskazują na wszechobecną biedę czy brak równego dostępu do służby zdrowia: ta dostępna jest tylko dla bogaczy, a ci, których na nią nie stać, zwyczajnie umierają.

źródło: "Chiny od góry do dołu" M. Pindral
Choć liczba ludności to największa potęga Chin, nikt się ze zwykłymi, szarymi ludźmi nie liczy. Po jednym z większych trzęsień ziemi autor ogląda zniszczenia na rozległym terenie: po domach zwykłych mieszkańców nie ostał się kamień na kamieniu, podczas gdy budynki rządowe stoją prawie niedraśnięte. Oczywiście, po kataklizmie rząd wspomaga poszkodowanych, ale cóż z tego, skoro pieniądze, które do nich trafiają, często okazują się fałszywe…

Jednak, by nie pozostawiać Was z wrażeniem, że autor opowiada tylko o ciemnej stronie Chin, dodam, że mieszkańcy tej części świata ukazywani są przez Pindrala jako niezwykle sympatyczni, ciepli i dobrzy ludzie. Mimo warunków, w jakich żyją i mocno trzymającej ich w ryzach komunistycznej władzy, to bardzo barwni i radośni ludzie. Ich kultura oraz styl życia intrygują świat od dawna i chyba już zawsze będą to robić.

Przydałby się tylko ktoś, kto pokazałby im, że mają wpływ na własne życie, że mogą wiele zmienić (choć nie wszystko i nie każdy) wbrew słowom, które autor tak często od nich słyszał:

Mark, a co my możemy poradzić? Musimy się dostosować.

Choć książka Pindrala (który wyjeżdżając do Chin, wiedział o nich tyle, co każdy przeciętny Polak) w żadnym wypadku nie jest typowym przewodnikiem turystycznym, czy schematyczną pozycją podróżniczą, choć pisana jest bardzo lekkim stylem, w formie wspomnień, to naprawdę świetnie przybliżyła mi ten piękny kraj. Wiele wątpliwości rozwiała, a niektóre potwierdziła (niestety głównie te o zabarwieniu pejoratywnym), jednak przede wszystkim ukazała piękno chińskiej kultury oraz urok dusz tych, którzy ją tworzą.

Książkę polecam przede wszystkim tym, którzy po literaturę podróżniczą sięgają rzadko, a chcieliby dowiedzieć się co nieco o Chinach w sposób przystępny, lekki i niewymagający.

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Bernardinum oraz APG Studio.


sobota, 8 lutego 2014

Ćwiartka z Książkówką :)





Kochani! Gdy jakiś czas temu pisałam na FP Książkówki, że stuknęło jej 200 tys. wyświetleń, czekałam już na ćwierć miliona. Obliczyłam wstępnie, że blog osiągnie tę liczbę wyświetleń mniej więcej w kwietniu - przy pomyślnych wiatrach. Tymczasem mamy luty a na liczniku mamy już więcej niż ĆWIERĆ MILIONA Waszych wejść. Jesteście niesamowici i włochaci, jak mawiał kiedyś mój znajomy. ;) Dziękuję!!

Oczywiście, taki fakt należy porządnie oblać. Choćby po to, by 500 000 klikało Wam się przyjemnie i szybko. :) Ponieważ mamy godziny poranne to teraz proponuję ćwiartkę kawy. Potem ćwiartkę herbaty a wieczorem... Ćwiartkę tego, co kto lubi. :) Ćwiartkę wódki (na głowę rzecz jasna), wina, piwa (tu dopuszczam odstępstwo od reguły, by można było wypić całe), mleka, soku i... tuż przed snem - ćwiartkę książki. :)

Ćwiartkę Książkówki również zalecam. Możecie zacząć od wczorajszej recenzji - o zombiaczkach, tak na dobry dzień. ;) KLIK


piątek, 7 lutego 2014

Apokalipsa Z. Gniew sprawiedliwych - Manel Loureiro





tytuł oryginału: Apocalipsis Z: La ira de los justos
seria/cykl wydawniczy: Apokalipsa Z tom 3
wydawnictwo: Muza S.A.
data wydania: 15 stycznia 2014
ISBN: 9788377585825
liczba stron: 495


Właśnie skończyłam czytać znalezione w Internecie opinie na temat trylogii Apokalipsa Z autorstwa Manela Loureiro i nadziwić się nie mogę. Jako wada najczęściej wymieniany jest – uwaga! – brak realizmu… No tak, przecież w przypadku postapokaliptycznej wizji świata, w którym zza każdego rogu czy kąta wyzierają przekrwione oczy zombie, realizm jest najważniejszy… To oczywiste, że gdy akcja horroru zawiera elementy, które faktycznie mogłyby się zdarzyć, odczucie strachu wywołane lekturą jest większe, jednak gdy mamy do czynienia z fabułą, w której jednymi z najważniejszych bohaterów są nieumarli, to na ów realizm trzeba nieco przymknąć oko, a lekturę określać i oceniać przy pomocy innych kategorii i miar, prawda?

Ja uważam, że tak powinno być i tak też podeszłam do wspomnianej trylogii, dlatego lekturą zawiedziona nie byłam. Wręcz przeciwnie, pochłonęłam każdy z tomów w ekspresowym tempie i ciężko było mi się od nich oderwać. W ostatnich dniach zamknęłam ostatni, trzeci tom zatytułowany Apokalipsa Z. Gniew sprawiedliwych.

Podobnie jak w przypadku drugiej części, Loureiro zaczął od przypomnienia wydarzeń z części poprzednich: świat opanował tajemniczy wirus, który w mgnieniu oka powoduje u ludzi dziwną chorobę – niby żyją, ale tak jakby już ich nie było… Nie da się z nimi rozmawiać, nic do nich nie dociera, a jedyne, co okazują, to niczym niepohamowana agresja. Każdy zaatakowany przez nieumarłego sam natychmiast staje się nosicielem wirusa i tylko chwila dzieli go od przemiany w potwora.

Po długiej i samotnej tułaczce oraz walce z żywymi trupami główny bohater (adwokat z wykształcenia) w końcu przestaje być sam. W świecie, w którym nie ma już żadnych zasad, w którym człowiek człowiekowi wilkiem, spotyka przyjaznych sobie towarzyszy niedoli, tj. Ukraińca Wiktora Pritczenko i młodziutką piękność o imieniu Lucia, która zawładnie sercem adwokata.

Świat opanowany przez umarlaków to jednak nie jest miejsce ani czas na amory. Gra toczy się o najwyższą stawkę, czyli życie, przetrwanie zaś nie jest łatwą sztuką… Po ostatnich wydarzeniach bohaterowie lądują na rozklekotanym statku i przemierzają bezkres nieprzyjaznych wód. Kiedy już wydaje się, że ogromny sztorm rozniesie w drobny mak wątłą łajbę, okazuje się, że bohaterowie nie są na oceanie sami. Tuż obok płynie sobie spokojnie (prawie ich rozbijając) ogromnych rozmiarów tankowiec… Na szczęście okazuje się, że załoga jest przyjaźnie nastawiona, a przynajmniej początkowo sprawia takie wrażenie, bo niebawem…

Witajcie, dzieci moje! Witajcie w Gulfport, Nowej Jerozolimie, domu sprawiedliwych i Bogiem chronionej twierdzy, która rychło stanie się miejscem powtórnego przyjścia naszego Pana![1]

Gdy trójce ocalonych już wydaje się, że nadeszło wybawienie z opresji, rzeczywistość szybko wylewa im na głowy kubeł zimnej wody. Oto bowiem przychodzi im żyć w społeczności ogarniętej fanatyzmem religijnym, którą dowodzi „rozkochany” w Bogu pseudo-zbawiciel, który jednocześnie stosuje iście nazistowski system rządzenia (mamy tu getto, łapanki…). Im dłużej przebywają w Gulfport (Zatoka Meksykańska), tym bardziej przekonują się, w jak koszmarnym miejscu się znaleźli – kolejnym piekle na Ziemi. Nie wiadomo co lepsze: życie wśród nieumarłych czy wśród ludzi ogarniętych skrywaną pod płaszczykiem miłości do Boga rządzą władzy.

Choćby czytelnik trzeciego tomu trylogii bardzo chciał się nudzić podczas lektury, nie będzie miał na to absolutnie żadnych szans. Dzieje się naprawdę wiele, autor co rusz zaskakuje nowymi wątkami czy bohaterami. Tym razem zło najmocniej ukazuje się pod postacią ludzi niż samych nieumarłych (ci schodzą na drugi plan). Teraz ludzie straszą najmocniej…

Manel Loureiro
źródło: www.lubimyczytac.pl
Choć większość akcji dzieje się na terenie Stanów Zjednoczonych, nie brak tu przybyszów z zewnątrz. I to nie byle jakich, bo… wojskowych z Korei Północnej. Autor ciekawie wykorzystuje fakt hermetycznego zamknięcia się Korei przed całym światem i umiejętnie wplata ten kraj do swojej powieści, co dodaje nieco pikanterii. Naprawdę nie da się odmówić Loureiro pomysłowości.

Jedyne, co mnie się w powieści nie podoba, to zakończenie, ponieważ akcja cały czas toczy się swoim trybem, aż tu nagle mamy na koniec wybieg o ładnych parę lat w przyszłość i mało spektakularny finisz. Widać, że autor już nie miał siły i/lub ochoty na pisanie książki, więc postanowił szybko uciąć akcję banalnym zakończeniem.

Nawet to jednak nie zmienia stopnia mojej sympatii do tej trylogii. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych opowieści o zombie, które obecnie można znaleźć na rynku. Do tej pory większość mnie bardziej bawiła niż fascynowała, tymczasem Apokalipsie Z udało się mnie mocno zaintrygować.

Aha! I jeszcze jeden smaczek. Uważni czytelnicy Apokalipsy Z na pewno zauważyli, że autor nie zdradza imienia i nazwiska głównego bohatera, prawda? Jeśli dotąd nie domyślacie się, kto nim jest, to kończąc tom trzeci będziecie mieć fajną niespodziankę.

Ocena: 5/6




[1] M. Loureiro, Apokalipsa Z. Gniew sprawiedliwych, MUZA, Warszawa 2014, s. 150.

Za możliwość przeczytania książki dziękuje wydawnictwu Muza oraz Business & Culture.

wtorek, 4 lutego 2014

Krew, pot i łzy - Carla Mori





seria/cykl wydawniczy: Ja gorę
wydawnictwo: Oficynka
data wydania: 8 marca 2013
ISBN: 9788362465668
liczba stron: 308


Napisać kontrowersyjną powieść, to w dzisiejszych czasach nie problem. Wystarczy tematyka erotyczna i ukazanie seksu ostro i dosadnie, w możliwie najbardziej zwierzęcy sposób – to w zasadzie gwarancja, że o danej książce będzie głośno. To jednak standardy światowe. U nas wystarczy powieść z wątkiem religijnym, w której Kościół to sekta, papież uprawia czarną magię, zaś Antychryst pod postacią księdza już puka do naszych drzwi.

Jest moc w tym, co napisałam, prawda? Ale to nie mój pomysł, a częstochowianki z pochodzenia, młodej pisarki posługującej się pseudonimem Carla Mori. Przyznaję, że gdy tylko usłyszałam o jej powieści pt. Krew, pot i łzy i zorientowałam się, o czym będzie opowiadać, byłam pod dużym wrażeniem odwagi autorki. Trzeba mieć te przysłowiowe jaja, by nie bać się reakcji tych, w których w jakiś sposób godzi ta książka (choć w niezamierzony sposób!).

Najważniejszymi bohaterkami są tutaj dwie kobiety. Pierwsza to Klara Wasowska – świetna w swoim fachu, łódzka dziennikarka pochodząca z Częstochowy, miasta, które samo w sobie jest miejscem kultu, mekką polskiego chrześcijaństwa. Jej rodzice, głęboko zamarynowani w klimacie miasta, nie przyjmują do wiadomości faktu, że ich córka jest w nieplanowanej ciąży, a w dodatku nie myśli o zamążpójściu. W związku z tym Klara niespecjalnie cieszy się z faktu, że miejscem, w którym przyjdzie jej zebrać materiały do kolejnego artykułu, jest właśnie Częstochowa.

Na szczęście oprócz rodziców, których zresztą niespecjalnie ma ochotę widzieć, ma tam także swoją dobrą przyjaciółkę, Zuzannę Bachledę – szanowaną, piękną i ostrą panią prokurator, która na pokaz jest typem twardej osobowości, a po pracy topi zmartwienia w kieliszku. A niestety powodów do bliskich spotkań z wysokoprocentowym alkoholem pani prokurator gwałtownie przybywa.

Carla Mori
(pobrane z serwisu Facebook za zgodą Pisarki)
Pierwszy z nich to bardzo… dziwna śmierć dwojga kochanków: młodej dziewczyny i nauczyciela języka polskiego z pobliskiej szkoły. Przeprowadzone na denatach badania patologiczne wskazują na śmierć wskutek wykrwawienia, jednak na miejscu zdarzenia nie znaleziono ani jednej kropli krwi…

Sprawa robi się tym trudniejsza, że niebawem następują kolejne zgony w równie dziwnym stylu. Okazuje się też, że coś je łączy i że droga do rozwiązania zagadki wiedzie w jedno i to samo miejsce…

Cała otoczka tych niewyjaśnionych zgonów to istna wisienka na torcie. Wisienka duża, kształtna i słodka dla jednych, dla drugich cierpko-kwaśna i stająca niczym ość w gardle. Komu książka przeszkadza? Przede wszystkim osobom fanatycznie podchodzącym do chrześcijaństwa, osobom, którym brakuje dystansu do fikcji literackiej, jaką zdecydowanie jest fabuła Krwi, potu i łez.

Mimo że jest to fikcja, nie da się nie zauważyć, że autorka wytyka częstą wadę tzw. pseudokatolików, ich zwykłą hipokryzję i obłudę. Świetnie ukazują to sąsiadki-przyjaciółki pojawiające się w toku akcji: na pokaz bardzo pobożne i rozmodlone, jednak naprawdę jedna drugą chce prześcignąć w wyścigu do bycia największą cierpiętnicą i „przykładną” katoliczką, ukazując przy tym swoje nieszczere intencje. Jest też tutaj co nieco na temat księży, ale ten temat przemilczę – nie chciałabym nikogo nieopatrznie urazić.

Reasumując, jako fikcyjna opowieść książka Mori wypada całkiem dobrze, chociaż co rusz gubiłam uczucie napięcia wywołane mroczną akcją, by za chwilę znów wróciło – niczym na wykresie sinusoidy. Z kolei jako powieść zmuszająca do przemyśleń książka robi piorunujące wrażenie. Naprawdę jest o czym rozważać w trakcie i po zakończonej lekturze.

Tylko uważajcie, z kim podzielicie się wrażeniami z lektury, bo możecie wybrać nieodpowiednią osobę i dostać za to po głowie. Zresztą, kto wie, czy i ja nie dostanę za „pseudokatolików”…

Ocena: 5/6




poniedziałek, 3 lutego 2014

Ogłaszam, ogłaszam!





Kochani, niniejszym informuję, że miesiąc grudzień był ostatnim, w którym w moim Kuferku można było zgarnąć bon do Skworcu. Dziękuję panu Markowi za tak długą chęć uczestniczenia w akcji i rozdawania bonów. Być może za jakiś czas do akcji jeszcze wrócimy. 

Książki w Kuferku nadal są i czekają na swoich nowych właścicieli. Bierzcie i korzystajcie z okazji wszyscy. ;) Aha! Jeszcze jedno. Arya do tej pory nie zgłosiła się po wygraną, dlatego osoby anonimowe zgłaszające się do udziału w zabawie uczulam, by zaglądały na swoje skrzynki pocztowe regularnie. :) Jeśli Arya nie zgłosi się do soboty włącznie, nagroda przepadnie, a książki znów wrócą do Kuferka.

sobota, 1 lutego 2014

Kuferkowe rozdanie nr 19





Witam zgromadzonych! Mamy już luty - ależ ten czas gna! Nim się człowiek obejrzy, to już ma kolejny miesiąc za sobą i znów nadchodzi pora na wyłonienie kuferkowych zwycięzców. :) Na ogół wśród nich dominują panie, ale tym razem znów nagroda popłynie także do pana. :) Gratuluję szczęśliwcom, za chwilę się z wami skontaktuję. Pozostałych zapraszam do Kuferka, w którym znajdziecie kilka nowych pozycji, w tym jeszcze cieplutką nowość. :)

Arya



Slavkoyama