piątek, 27 czerwca 2014

Troje - Sarah Lotz




tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik
tytuł oryginału: The Three
wydawnictwo: Akurat
data wydania: 22 maja 2014
ISBN: 9788377587010
liczba stron: 480


Jeden dzień.

Cztery katastrofy.

Troje ocalonych.

Przesłanie, które zmieni losy świata.

Tak prezentuje się opis na tylnej okładce bestsellera Sarah Lotz pt. Troje. Jeszcze przed premierą książka stała się w Polsce sławna, intrygując krótkim blurbem i szatą graficzną. Dodatkowo ciekawość czytelników podsycał wydawca, rozsyłając chętnym pierwszy rozdział powieści, który na wielu – w tym na mnie – okazał się skutecznym wabikiem.

Ów rozdział opisuje moment felernego lotu do Tokio, w którym uczestniczy Pamela May Donald. Śledzimy relację z katastrofy, jak do uszu pasażerów docierają pierwsze dźwięki oznaczające, że dzieje się coś niedobrego. Jeden huk, drugi, a potem już tylko płomienie, porozrzucane części samolotu wokół i szczątki tragicznie zmarłych pasażerów. I na koniec szokujące nagranie z chwili przed śmiercią Pameli… A to nie jedyny dramat, który wydarzył się tego tragicznego dnia…

W dniu 12 stycznia 2012 roku, w tzw. Czarny Czwartek, na świecie dochodzi do trzech innych katastrof lotniczych: na Florydzie, w Wielkiej Brytanii oraz w Afryce. Na skutek tych wypadków łącznie ginie ponad tysiąc osób. Cudem z życiem uchodzą trzy, co stanowi zagadkę dla specjalistów badających katastrofę, dla mediów i dla ogółu ludzkości. Szybko tworzą się różnorakie teorie spiskowe na temat Czarnego Czwartku. Niektórzy wierzą, że to Bóg daje ludziom znaki, inni zaś widzą w tym oznakę działalności istot pozaziemskich. Świat ogarnia istne szaleństwo na punkcie katastrof, a finisz tej ogólnoświatowej paranoi przechodzi najśmielsze oczekiwania.

To, co mocno wyróżnia tę opowieść wśród innych – to forma, w jakiej jest podana. Nie ma tu typowej historii ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Wszystkie wydarzenia relacjonuje nam niejaka Elspeth Martin za pomocą przeprowadzanych przez siebie wywiadów z rodzinami ofiar, za pomocą poszczególnych biografii, zapisów z rozmów internetowych czy stenogramów. Sporadycznie sięga po cytaty z gazet i czasopism. Wszystko to razem sprawia, że książkę Lotz czyta się jakby była najprawdziwszym dokumentem a nie fikcją literacką. Autorce w fenomenalny sposób udało się wymyślonej historii nadać bardzo realistyczne cechy.

Bez wątpienia za plus należy też uznać szatę graficzną książki: czarna okładka, czarny blok, a nawet czarna koperta, w której do mnie dotarła. Wszystko razem robi naprawdę duże wrażenie.

A minusy? Czy są? Tak, w moim odczuciu to, co jest jej zaletą, co zresztą nieco wyżej wymieniłam, w pewnym momencie staje się wadą. O ile przez znaczną część książki forma, którą posługuje się autorka, intryguje i sprawia, że wyróżnia się na tle innych, w pewnym momencie zaczyna bardzo męczyć, nużyć i sprawiać, że już nie czyta się z takim zapałem jak na początku.

W samym wątku głównym (czyli wspomnianych katastrof lotniczych) też nie widzę oryginalnego pomysłu, zwłaszcza że jest to temat bardzo chwytliwy po ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce na świecie (choćby po katastrofie samolotu malezyjskich linii lotniczych). Wygląda to troszkę tak, jakby autorka tanim chwytem chciała stworzyć bestseller, ale to tylko moje subiektywne odczucia.

Reasumując, forma i oprawa graficzna, w jakiej książka jest podana, sprawiają, że jest wokół niej tak wiele szumu. Za resztę tytuł Lotz na taki rozgłos, według mnie, już nie zasługuje. Powiedziałabym nawet, że książka jest odrobinę przereklamowana. To jednak nie zmienia faktu, że Troje – to ciekawostka na rynku wydawniczym i powiew świeżości, dlatego fanom nowości gorąco ją polecam.

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat.

piątek, 20 czerwca 2014

Syn - Jo Nesbø





tłumaczenie: Iwona Zimnicka
tytuł oryginału: Sønnen
wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 18 czerwca 2014
ISBN: 9788327151544
liczba stron: 432


Macie czasem wrażenie, że jeśli chodzi o sławę i poczytność pewnych pisarzy, to mocno odstajecie od reszty? Chodzi mi o przypadki, w których tłumy zaczytują się w książkach danego autora, a Wy macie wrażenie, że jako jedyni na świecie nie znacie jego twórczości, że czujecie się niczym czarne owce, które z jakichś powodów nie skosztowały talentu przynależnego jakiemuś wielkiemu nazwisku… Ja już miałam tak z Murakamim, a teraz przyszła pora na gwiazdę norweskiego kryminału – Jo Nesbø. Jegomość ma rzeszę fanów na całym świecie, a mnie wydaje się, że jestem jedyną, która nawet jednej jego książki w ręce nie trzymała. Jednak nigdy nie jest za późno, by nadrobić zaległości. Korzystając z danej mi okazji, sięgnęłam po najnowszą powieść autora, która ukazała się na naszym rynku, pt. Syn. Nie wiedziałam, czego po niej można się spodziewać, bo i tytuł jest oszczędny, i blurb – podobnie.

Główną postacią książki Nesbø jest Sonny Lofthus – więzień odbywający karę w jednym z najlepiej strzeżonych zakładów karnych w Oslo, tzw. Państwie. Do końca nie wiadomo, czy Sonny odbywa karę zasłużenie, bowiem możliwe jest, że przyjmuje na siebie nieswoje winy. Punktem krytycznym dla Lofhusa była śmierć jego ojca, który był dlań autorytetem, wzorem, którego w dzieciństwie tak bardzo chciał naśladować. Koleje zdarzeń jednak stawiają nieżyjącego już ojca w nieco innym świetle. Okazuje się, że Lofthus senior nie jest człowiekiem, za jakiego uważał go syn, popełnił wiele błędów, dokonywał złych wyborów… Sonny postanawia dojść prawdy i sprawić, by ci, którzy są odpowiedzialni za samobójczą śmierć jego rodziciela ponieśli karę, by wreszcie dosięgnęła ich sprawiedliwość, a że jest człowiekiem twardym i nieustępliwym, nie przebiera w środkach, by osiągnąć swój cel.

Jak na rasowy kryminał przystało, nie mogło zabraknąć postaci policjanta, w tym przypadku takiego, który lada moment uda się na emeryturę – Simona Kefasa. To on będzie podążał tropem Sonny’ego, ale jak się okazuje, nie tylko z powodów czysto zawodowych. Aby fabuła nie była zbyt ostra, Nesbø pokusił się o wtopienie w nią wątku miłosnego – nieprzesłodzonego, bez zbędnej ckliwości. Autor ciekawie ukazuje zmagania z własnymi uczuciami kobiety, która zakochuje się w mordercy. Bohaterka z jednej strony poddaje się uczuciu, ale z drugiej ciągle ma świadomość, że darzy uczuciem kogoś, kto zabił człowieka. Są też bohaterowie, którzy stanowią jakby tło całej opowieści, ale świetnie się z nią komponują – niby nie znaczą wiele, ale doceniamy fakt, że są.

Nesbø bardzo skrupulatnie podchodzi do opisów prowadzonego śledztwa, nie pomija szczegółów, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, jakby nie tyle w nim uczestniczył, co prowadził je wraz z innymi policjantami. A sami policjanci? Nie są bohaterami bez skazy, mają swoje wady i popełniają błędy. Nawet dyrekcja więzienia, w którym karę odbywa główny bohater, ma sobie wiele do zarzucenia…

Układy, korupcja, przemoc, brutalność (znajdzie się tu kilka mocnych scen dla smakoszy takowych) – to cechy charakterystyczne książki Jo Nesbø, jednak nie brakuje w niej też wątku uczuciowego, zmagań związanych z przymusem wyboru między dobrem a złem, a chwilami nawet między mniejszym a większym złem.

Syn – to książka całkiem udana, nie licząc z lekka nużącego początku powieści, gdzie akcja nieco się wlecze, ale warto ten moment przeczekać, bo całość wypada naprawdę dobrze. Niestety nie mam porównania z innymi książkami autora – ta jest moją pierwszą – ale jeśli w innych swoich tytułach spisuje się równie dobrze albo jeszcze lepiej, to bez wątpienia chcę go poznawać dalej.

Ocena: 4.5/6




Oficjalna recenzja dla portalu Lubimy Czytać - LINK.

wtorek, 17 czerwca 2014

Bestia. Dlaczego zło nas fascynuje? - Borwin Bandelow





tłumaczenie: Ewelina Twardoch
tytuł oryginału: Wer hat Angst vorm bösen Mann? Warum uns Täter faszinieren
wydawnictwo: Dom Wydawniczy PWN
data wydania: 14 kwietnia 2014
ISBN: 9788377055168
liczba stron: 296


Mówi się, że światem rządzą pieniądze, władza i seks. Ja jestem skłonna spojrzeć na to stwierdzenie nieco inaczej i powiedzieć, że prym nad światem wiodą nieustannie walczące ze sobą dobro i zło. Wszelkie nieszczęścia, w których bezpośredni udział bierze człowiek – wojny, konflikty itd. – wynikają nie tyle ze złych wyborów pomiędzy wartościami, co z ich nieprawidłowej interpretacji. Nie zawsze to, co wydaje się dobre, rzeczywiście i do końca takie jest; podobnie ze złem.

Niby każdy z nas sądzi, że jest dobrym człowiekiem, a przynajmniej, że takim stara się być i że takich ludzi chce widzieć wokół siebie, zaś zło go nie dotyczy. Potem włączamy telewizję, aby poznać najnowsze wiadomości – a w nich? Niusy o działaniach militarnych, morderstwach z zimną krwią, pobiciach ze skutkiem śmiertelnym, a my… wpatrzeni w ekran jak zahipnotyzowani. Oficjalnie zło wzbudza w nas obawy, strach i odrzucenie, ale bardziej nieoficjalnie kusi, intryguje, a nawet fascynuje. Dlatego tak lubimy seriale kryminalne, książki z czarnymi charakterami, a także publikacje naukowe, które próbują odpowiedzieć na pytanie: dlaczego zło nas fascynuje?

We mnie również od dawna zakorzenione jest to tajemnicze zainteresowanie ludźmi, którzy wybierają to, co złe, którzy stają się jego nośnikami. Dlatego też skusiłam się na publikację niemieckiego psychologa, jednego z najbardziej uznanych na świecie badaczy zjawiska strachu, Borwina Bandelowa. To właśnie on pokusił się o zbadanie ludzkiej fascynacji złem i opisanie swoich spostrzeżeń i wniosków w książce pt. Bestia. Dlaczego zło nas fascynuje?

Bandelow swoje rozważania rozpoczyna od pytania, skąd w ludziach czyniących zło, tj. mordercach, gwałcicielach, pedofilach, nekrofilach itd., bierze się tak silna potrzeba takich czynów. Krótko mówiąc, ma to swoje podłoże w czymś, z czym my sami stykamy się na co dzień, czyli… w pragnieniu szczęścia. Szczęście daje nam przyjemność, którą odczuwamy każdego dnia, zaspokajając swoje naturalne potrzeby, np. jedząc czy uprawiając seks. Autor mówi nam, że w niektórych przypadkach zaburzeń osobowości proces związany z uzyskiwaniem przyjemności po prostu działa wadliwie. Przykład? Zdrowy mężczyzna, nieborykający się z żadnymi zaburzeniami na tle psychicznym, na widok pięknej kobiety będzie odczuwał podniecenie, ale nie rzuci się na nią, by rozładować swoje napięcie, ze względu na zapalającą się w jego mózgu „lampkę kontrolną”, przypominającą mu o przykrych konsekwencjach takiego posunięcia – sumienie weźmie górę nad jego potrzebami. W przypadku gwałciciela brakuje sygnału ostrzegawczego, sumienia, które powstrzymałoby go od gwałtu, ponieważ pragnienie osiągnięcia przyjemności będzie silniejsze o tyle, że nie powstrzyma go przed popełnieniem czynu zabronionego.

Oczekiwanie, że gwałciciel rozważaniami moralnymi pohamuje popęd seksualny w chwili pokusy, to jak oczekiwanie, że ogień przed rozprzestrzenieniem się zechce włączyć alarm przeciwpożarowy[1].

Oczywiście jest to tylko mój telegraficzny skrót tego, co autor stara się przekazać w swojej książce odnośnie tego wątku. Mówi też o tym, jak to się dzieje, że psychopatyczni mordercy potrafią w niemalże magiczny sposób zjednywać sobie ludzi, wzbudzać w nich ogromne pokłady sympatii albo nawet zyskiwać sprzymierzeńców czy obrońców w chwili, gdy ich tragiczne działania wychodzą na jaw – i podaje przykłady (np. pani prokurator, która pomagała kryminaliście).

Bandelow przygląda się również niesamowitej fascynacji kobiet mężczyznami skazanymi za morderstwa – niektóre były gotowe rzucić dla nich swoje dotychczasowe życie i wziąć ślub ze skazanym, gdy ich oblubieniec przebywał jeszcze w więzieniu. Idąc tym tropem, badacz łatwo dociera do tzw. syndromu sztokholmskiego, który działa w ten sposób, że ofiary w większym lub mniejszym stopniu solidaryzują się ze swoimi ciemiężcami, bronią ich, a nawet zakochują się w nich. Ciekawym przykładem tego syndromu jest nad wyraz spokojna Natasza Kampusach, której stonowana reakcja na to, co przeżyła, zadziwia po dziś dzień.

W tak osobliwym gronie osobistości świata przestępczego nie mogło zabraknąć tych, którzy czynili zło w myśl jakichś wielkich idei, dla ratowania świata czy ulżenia w cierpieniu chorym. Psycholog wspomina o Andersie Breiviku, który w dwóch przeprowadzonych przez siebie zamachach zabił ponad siedemdziesiąt osób. Przytacza także przykład pewnej pielęgniarki, która, dla skrócenia cierpienia pacjentów szpitala, uśmierciła kilkoro z nich.

Jak widać, nie brakuje w publikacji Borwina Bandelowa przykładów z życia wziętych i to z ostatnich lat, przykładów, które często przez długi czas nie schodziły z czołówek mediów. Pozwoliły mu one na szczegółowe omówienie poruszanych przez siebie wątków, a zobrazowanie ich zdecydowanie ułatwia odbiór treści. Sama książka nie jest tworem, którego zadaniem byłoby jedynie wzbudzić trochę szumu i taniej sensacji, czego początkowo odrobinę obawiałam się. Bestia. Dlaczego zło nas fascynuje? jest publikacją profesjonalną, choć bez natłoku technicznego żargonu i na pewno może przydać się studentom psychologii, socjologii czy innych tego typu kierunków w ramach urozmaicenia i rozszerzenia podstawowej bibliografii wymaganej w toku nauki. Jest też pozycją obowiązkową dla wszystkich zainteresowanych tematem.

To jest książka dla wszystkich, których zło fascynuje i którzy chcieliby się dowiedzieć, skąd się ta fascynacja wzięła. Oczywiście nie oczekujcie gotowej odpowiedzi na pytanie zadane w tytule publikacji, podanej na tacy, bowiem niczego, co jest związane z ludzką psychiką nie da się wytłumaczyć w krótki i bardzo jasny sposób. Wszak jest to nadal jedna z największych zagadek nauki.

Ocena: 5.5/6




[1] B. Bandelow, Bestia. Dlaczego zło nas fascynuje?, PWN, Warszawa 2014, s. 91.


Oficjalna recenzja dla portalu Lubimy Czytać - LINK.

piątek, 13 czerwca 2014

Pan Mercedes - Stephen King




tłumaczenie: Danuta Górska
tytuł oryginału: Mr. Mercedes
wydawnictwo: Albatros
data wydania: 4 czerwca 2014
ISBN: 9788378859369
liczba stron: 576


Wiecie, co mnie najbardziej w postrzeganiu pisarstwa Stephena Kinga w naszym kraju denerwuje? To, że niemal wszyscy, jak jeden mąż, szufladkują go jako twórcę horrorów, jakby nie zauważali albo zupełnie zapomnieli, że nurtów, którymi posługuje się, jest zdecydowanie więcej: thriller, fantasy, science fiction, dramat, komedia… Niemal każda jego książka – to swoisty miks gatunkowy. Aha, i jeszcze kryminał, którego w powieściach Kinga jest wyjątkowo dużo. Na tym gatunku zatrzymam się.

Zadziwiło mnie ogólne poruszenie i podniecenie faktem, że najnowsza powieść Mistrza pt. Pan Mercedes jest rasowym kryminałem, a konkretniej – powieścią detektywistyczną. „O jej! Jak on sobie poradzi w takim klimacie?” – krzyczały teksty z różnych stron internetowych. „A jak ma sobie poradzić? – pomyślałam wtedy. Na pewno wyśmienicie, wszak kryminał – to dla niego chleb powszedni, więc z powieścią detektywistyczną rozprawi się bez problemu!” Nie pomyliłam się, aczkolwiek muszę przyznać, że po Panu Mercedesie spodziewałam się czegoś nieco innego albo może czegoś mi w niej zabrakło…

Na pewno nie mogę nic zarzucić początkowi powieści, w którym autor serwuje nam tzw. wejście smoka. Znajdujemy się na Targach Pracy w City Center i wraz z innymi bezrobotnymi oczekujemy w chłodzie i długiej kolejce na rozpoczęcie całego wydarzenia. Ni stąd, ni zowąd na horyzoncie pojawiają się przedzierające się przez mgłę smugi świateł reflektorów samochodu. Auto jednak nie zatrzymuje się przed ludźmi – wjeżdża w nich z impetem i oprócz ryku silnika słychać tylko krzyk, płacz i chrzęst zgniatanych kości… Na skutek tego dramatu kilka osób ginie, a wiele zostaje niepełnosprawnymi do końca życia.

Z racji marki samochodu morderca zyskuje szybko przydomek Pana Mercedesa. Dzięki jego sprytowi i wrodzonej inteligencji, policji nie udaje się go schwytać. Mimo to emerytowany detektyw Bill Hodges stawia sobie za cel zdemaskowanie sprawcy masakry. Za pomocników ma dwójkę ekscentrycznych ludzi: niezrównoważoną psychicznie kobietę o imieniu Holly oraz ponadprzeciętnie inteligentnego nastolatka Jerome’a.

Kreacja bohaterów zawsze była mocna stroną Stephena Kinga. I na tym polu nic się nie zmieniło. Morderca z mercedesa jest tak ohydny i odrażający, że aż fascynuje. Niech za przykład jego chorej natury posłużą jego własne słowa:

Kiedy przeczytałem w gazecie, że jedną z moich ofiar było niemowlę, byłem zachwycony![1]

A to przecież tylko maleńka próbka bagna, które wypełnia jego umysł po brzegi… Owacje na stojąco za tego szaleńca! Autor zaskoczył mnie też postacią Billa. Na ogół w tego typu powieściach emerytowani policjanci pokazują się nam najpierw od tej gorszej strony, jako uzależnieni nieudacznicy życiowi, którzy na końcu okazują się bohaterami ratującymi uciśnionych. Bill nie jest uzależniony, ale jest – jak mi się wydaje – człowiekiem słabym, zakompleksionym, niewierzącym w siebie. W dodatku w kluczowym momencie, choć w gruncie rzeczy jest to od niego niezależne, daje tak zwanego ciała.

Mówiąc o całokształcie Pana Mercedesa, muszę też powiedzieć, że Mistrz stworzył klimat bardzo stonowany, a do tego akcja powieści jest dość mozolna – zbyt mozolna, jak dla mnie. Zabrakło mi zapierających dech w piersiach scen, w których serce bije dwa razy mocniej i z wypiekami na twarzy oczekujemy ich zwieńczenia. Jednak powolne tempo akcji ma swoje plusy, bo dzięki temu bardzo szczegółowo poznajemy głównych bohaterów, ich charaktery, styl bycia, ich codzienne życie oraz rozterki. Daje to świetne fundamenty dla pierwszego tomu trylogii (tak, powstaną jeszcze dwie opowieści z Hodgesem, Jeromem oraz Holly w rolach głównych).

Ostatecznie Pan Mercedes jest, według mnie, powieścią naprawdę dobrą, ale nie wspaniałą, nie wbijającą w fotel, jak wiele innych tytułów autorstwa Kinga. Nie miażdży, nie zostawia uczucia pustki po zakończonej lekturze. Jest tu jakby… mało Kinga w Kingu. Jednak nie zmienia to faktu, że po drugi tom trylogii, który ma ukazać się w przyszłym roku, sięgnę na pewno.

Aha, jeszcze jedno! Jestem skłonna zasugerować osobom, które twórczości Kinga jeszcze nie znają, by sięgnęły po którąś ze starszych jego powieści, bo nie wiem, czy Pan Mercedes jest dobrym wyborem na początek. Lepiej sięgnąć po któryś z tytułów, który w pełni pokazuje styl Kinga, to co w nim charakterystyczne. W Panu Mercedesie mamy Kinga w wersji demo, a w tym przypadku zdecydowanie lepiej zaczynać od pełnej wersji.

Fanom Mistrza polecać tej książki nie muszę – to oczywiste. Sama czekam z niecierpliwością na jesień, kiedy to w szeregu książek Kinga w mojej kolekcji stanie Revival.

Ocena: 4.5/6




[1] S. King, Pan Mercedes, przeł. Danuta Górska, Albatros Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2014, s. 37.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Albatros Andrzej Kuryłowicz.


TUTAJ możecie wziąć udział w konkursie, w którym nagrodą jest jeden egzemplarz "Pana Mercedesa". :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Konkurs! Wygraj "Pan Mercedes" Stephena Kinga!



Idąc za konkursowym ciosem oraz wykorzystując moją chwilową niemoc czytelniczą wywołaną zawirowaniami osobistymi, ogłaszam kolejny konkurs na Książkówce. Tym razem wygrać możecie jeszcze ciepłą nowość spod pióra Stephena Kinga, czyli "Pan Mercedes". Lada moment podzielę się z Wami moimi przemyśleniami nt. tej książki a teraz zapraszam do zapoznania się z regulaminem zabawy.


Regulamin konkursu:

  1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: www.ksiazkowka.pl.
  2. Konkurs trwa od 11.06. do 30.06.2014 godz. 23:59.
  3. Nagrodą w konkursie jest jeden egzemplarz książki „Pan Mercedes” Stephena Kinga.
  4. By wziąć udział w konkursie należy umieścić banner konkursowy (osoby nieblogujące są z tego warunku zwolnione) na swoim blogu oraz wypełnić zadanie konkursowe.

Banner:



Zadanie konkursowe:

Opowiedz mi historię (krótką/długą), której fundamentem będzie to, co widzisz na okładce „Pana Mercedesa”.


  1. Osoby nieprowadzące bloga również mogą wziąć udział w konkursie.
  2. Zgłoszenie konkursowe należy umieścić w komentarzu pod tym postem i winno ono przedstawiać się tak:

Nick:
Adres e-mail:
Odpowiedź na zadanie konkursowe:


  1. Zwycięską odpowiedzią będzie ta, która najbardziej przypadnie mi do gustu.
  2. Jeśli Twoja praca nie mieści się w komentarzu ze względu na limit znaków, to wyślij ją na adres: ksiazkowka@gmail.com. W temacie wiadomości wpisz: „Konkurs PAN MERCEDES”.
  3. Wysyłka nagród obowiązuje na terenie kraju (Polska) i jej koszt ponosi właścicielka strony ksiazkowka.pl.
  4. Zwycięzca ma 7 dni na podanie adresu do wysyłki. Po upływie tego terminu zostanie wybrana inna osoba.  
  5. Udział w konkursie jest jednoznaczny ze zgodą na opublikowanie zwycięskiej pracy na łamach strony: www.ksiazkowka.pl.

Czekam na pierwsze zgłoszenia oraz życzę wszystkim powodzenia!

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozwiązanie konkursu z "Troje" S. Lotz





Kochani, pragnę Wam gorąco podziękować za udział w moim konkursie, w którym do wygrania był egzemplarz książki S. Lotz pt. "Troje". Każda z Waszych prac miała to "coś" w sobie, świetnie mi się je czytało, ale jak wiecie nagroda jest tylko jedna. Powędruje ona do...


Natalii P.

Gratuluję! Za chwilkę dostaniesz ode mnie wiadomość z prośbą o podanie adresu do wysyłki książki. Was zapraszam już teraz na kolejny konkurs, który ruszy u mnie lada dzień. Do wygrania będzie jeszcze ciepła nowość spod pióra Stephena Kinga, czyli "Pan Mercedes". :)

Aha! Specjalne podziękowanie dla Margoo za umieszczenie w swojej pracy postaci Jacka Sparrowa. Deppem niemal mnie "kupiłaś" i byłaś o włos od wygranej. :D

Do poczytania zostawiam Wam jeszcze zwycięską pracę Natalii.

  Spazmy bólu przeszywają mnie na wskroś. 

Pragnę pomóc ciału znieść gehennę na jakie jest skazane, gdy nagle wstrząsa mną kolejna dawka cierpienia. Uszy wypełnia mój własny gardłowy skowyt. Czuję, jak narastające gula w moim gardle chce odciąć organizm od potrzebnego do życia tlenu. 

Zaciskam powieki. 


Tak wygląda moja śmierć?


Zawsze wiedziałam, że ludzie pragną odejść w chwale. Uwielbiani przez wszystkich, łaknący zapamiętania i współczucia przez wiele następnych pokoleń. 

Ja umieram inaczej. Toczę bitwę z własnym gardłem, które odmawia mi posłuszeństwa, z płucami, które buntują się z braku tlenu do pompowania oraz wodą, która wypełnia moje gardło. Taka śmierć nie zapewni mi zapamiętania, o nie.

Uszy wypełnia mi dźwięk własnego kaszlu. Haust zimnego powietrza niczym tysiące malutkich igieł przeszywa moje gardło, a potem gwałtownie wypełnia płuca. Unoszę powieki, ale oślepia mnie jarzący się wokół blask.


Czy to Niebo?


Wystarcza mi kilka mrugnięć, by przyzwyczaić oczy do jasności tu panującej. Z trudem unoszę głowę, walcząc z jej zawrotami i bólem przeszywającym czaszkę. 

Słyszę własny głos, przypominający charkot, gdy oczy starają się zbadać moje położenie. A ja uświadamiam sobie, co właściwie się wydarzyło. 


Samolot. Turbulencje. Awaria. Panika. Chaos. 

O mój Boże…


To wyspa. I dzięki Bogu, piaszczysta, nie kamienista. Na brzegu oceanu walają się różne przedmioty. Przesuwam językiem po dolnej, popękanej wardze. Jestem spragniona. Dotykam kończyn, chcąc się upewnić, że wszystko zostało na swoim miejscu. Odwracam się, z przerażeniem podziwiając rozmiary gęstej puszczy ulokowanej nieopodal brzegu.

Nie, to na pewno nie jest Niebo.

W pamięci przywołuję obraz pewnej bajki dla dzieci, której bohaterowie zostają wyrzuceni na brzeg Madagaskaru. Ściągnęłam ją kilka dni temu, by móc dzięki temu spędzić trochę więcej czasu z Julianem. 

Nagle skurcz ściska mój żołądek bezlitośnie.


Julian.


Serce wykonuje podwójne salto, gdy uświadamiam sobie, że go tutaj nie ma. Kolana uginają się pode mną, więc ląduje na nich w błagalnym geście, skierowanym do oceanu, z prośbą o oddanie mojego braciszka. Moje dłonie zaczynają drżeć, więc ukrywam w nich zalaną łzami twarz.

Ostatnim razem, kiedy płakałam był moment śmierci mojego ojca. Kiedy to było? Dwa tygodnie temu? Życie zafundowało mi wiele doświadczeń, niekoniecznie przyjemnych. A oto, proszę państwa, zwieńczenie jego dzieła. 

Ocieram gorące łzy i chwiejnie podnoszę się z piasku. Docieram do brzegu i wstępując do wody, wyciągam przedmioty, które za mną przypłynęły. W oczy rzuca mi się stara, skórzana walizka, której podobne egzemplarze widziałam na filmach dokumentalnych o drugiej wojnie światowej. W środku odnajduję tweedowy garnitur, parę mokrych koszul, stare fotografie oraz scyzoryk. Czarno-białe zdjęcie przedstawia starszego mężczyznę, koło sześćdziesiątki w towarzystwie uroczej, niewiele młodszej kobiety. Przesuwam palcem po ostrzu scyzoryka, z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Wrzucam wszystko, co potrzebniejsze do walizki nieznajomego mężczyzny i wyruszam na poszukiwanie bezpiecznej kryjówki. Nawet nie zauważyłam, jak bardzo jestem wyczerpana i głodna. 

***

Od dotarcia na wyspę minęło pewnie kilka dni. Nie miałam odwagi wejść w głąb buszu, z obawy nad dzikimi zwierzętami, ale wiem że wkrótce będzie to nieuniknione. Staram się przypomnieć sobie, co mówili nam na zajęciach harcerskich, na które uczęszczałam parę lat z rzędu, z inicjatywy taty, który zawsze ode mnie dużo wymagał. Niestety, między nami nie układało się dobrze.  

– Rose, wyjdź proszę z pokoju – mówił wtedy przez drzwi mojego pokoju, które zawsze zamykałam. – Nie możesz się izolować, rozumiesz? 

– Doprawdy? Nie wydaje mi się, żeby cię to mogło interesować. Zostawiłeś nas, nie pamiętasz? A teraz jakby gdyby nic, zapraszasz nas na wspaniałe wakacje, marzyłam o tym. 

Mój głos ociekał drwiną i pogardą. Wstyd mi za siebie, teraz gdy powracam do tej chwili i wstyd mi za każdą inna taką chwilę, których było bez liku.

– Tak wiem, popełniłem wiele błędów, ale to nie znaczy, że przez to masz siedzieć w zamknięciu cały dzień. Julian się już zadomowił… Rose, wiesz jak mi przykro, ale to Londyn, wyjdź gdzieś wykorzystaj wakacje…

Był dobrym człowiekiem. Nie licząc oczywiście tego, że ostatnimi czasy ciężko było mu się dogadać z mamą. W końcu coś między nimi pękło i tata wyjechał za Atlantyk, by zacząć życie od nowa. Nie rozmawiałam z nim przez dobre parę lat, a on jakby gdyby nic pewnego ranka zadzwonił, by zaprosić mnie i Juliana na wakacje do Londynu. Pod koniec wakacji zmarł na raka. Niestety nie zdążyłam mu powiedzieć, że już się nie gniewam, że wszystko między nami w porządku, że go kocham. Wkrótce mama przesłała nam dwa bilety na samolot do Nowego Jorku. Zabrałam Juliana i wyruszyliśmy w podróż do domu. W podróż, która swój koniec przewidziała w innym miejscu. Los chciał bym skończyła ją na bezludnej wyspie.

***

Punkt pierwszy: Woda. 

Po zakwaterowaniu się na moim drzewie kilka dni temu, zdążyłam zauważyć, że już na brzegu żyje bardzo dużo zwierząt. Co oczywiście znaczy, że nieopodal musi znajdować się źródło wody pitnej. Po licznych wędrówkach odkryłam wąską rzeczkę przecinającą wyspę. Cóż, przynajmniej nie umrę z pragnienia. 

Punkt drugi: Pożywienie.

Wciąż nie mam odwagi próbować tutejszych, nieznanych mi specjałów. Wolę nie ryzykować życia, dla jednego owocu trującej jagody. Nie potrafię polować, więc soczyste mięsko z hasającej sarenki również odpada. Co mi zostaje? Dokładnie przeszukuję okolice, chcąc znaleźć ostry, a zarazem solidny kij. O, ten się nada. Ważę w dłoni gałąź jednego z nieznanych mi dotychczas drzew, oraz sprawdzam jego twardość. Idealny. Biegiem ruszam na plażę, wchodzę do wody i czekam na ofiarę. Raz za razem dźgam patykiem w kolejne ryby, niestety bez celu. Po całym południu spędzonym z nogami w wodzie, wreszcie udaje mi się złowić dzisiejszy obiad. Przygotowanie reszty pójdzie jak z płatka, w końcu mój dziadek jest mistrzem w tym fachu. 

Punkt trzeci: Odkrycie.

Postanawiam znaleźć jakieś miejsce, z którego można obserwować ocean. Nadal jest mi ciężko po stracie brata, ale użalając się nad sobą nie uratuję się z tej piekielnej dziury. Pewnym krokiem ruszam w głąb nieznanej mi puszczy, pełnej dzikich zwierząt taszcząc za tobą skórzaną walizkę. Moim drogowskazem jest rzeka. Liczę na to, że zaprowadzi mnie ona do źródła w górach, jeśli takowe istnieją. Wraz z zachodem słońca docieram do źródła. Tak jak przypuszczałam, ulokowane ono jest wśród niewielkich gór. Okazuje się, że jest tam niewielka, a co najważniejsze, niezamieszkana jaskinia. Witamy w domu. 

***

Dni mijają jak szalone, a ja spędzam je na nic nierobieniu. Rzecz jasna, minimum pięć razy dziennie rozpalam ognisko, wymachuje rękoma i nawołuję, czekając na odpowiedź. Tyle, że bezowocnie. Wychodzę czasem z mojego domu, by poczuć dotyk słońca na skórze, by popatrzeć na ocean, sprawdzić czy sztuka pływania nie zanikła oraz ulepić zamki z piachu, moje małe królestwo. Nawet nie myślę o zbudowaniu łódki. Powodów jest wiele. Do sporządzenia chociażby tratwy, potrzeba drzewa i narzędzi. Tego pierwszego mam pod dostatkiem, ale niestety dysponuję tylko tępym scyzorykiem. Poza tym, ocean jest ogromny, a podróż łódką, gdzie los poniesie, jest pewną śmiercią. Pływanie nie wchodzi w grę, niestety nie działam na akumulator. 

Pewnego wyjątkowo upalnego dnia, uświadamiam sobie, że nie zajrzałam w małą wewnętrzną kieszeń walizki. Skarciłam się w duchu i pacnęłam otwartą dłonią w czoło. A jeśli jest tam telefon? Idiotka. Z zapałem i ogromną nadzieją, przeszukuję wszystkie możliwie kieszenie. Nic. Znajduję tylko jakąś książkę, notatnik i długopis. Rozczarowana siadam na zimnym podłożu i opieram się o skalną ścianę groty. Z westchnieniem przeglądam co kryją owe sygnatury. Otwieram cienki zeszyt i z zaskoczeniem stwierdzam, iż jest to dziennik. Valentin Siergiejew, jest napisane na stronie tytułowej. Kartkuję kolejne stronice, podziwiając przy tym równiusieńkie, jak od linijki litery cyrylicy rosyjskiej. No super, teraz na pewno się nie dowiem kim jest ten facet z fotografii. Odkładam na bok zeszyt i sięgam po grubszy tom. Z wybałuszonymi oczyma wpatruję się w napis na karcie tytułowej. Pismo Święte Nowego i Starego Testamentu. Bez wahania zabieram się do lektury, bo co innego mam do roboty? 

***

Nie wiem, co mówić i co myśleć. Egzystuję, żeby egzystować. Od roku nie widziałam istoty ludzkiej i nie odezwałam się do nikogo innego oprócz mnie. Lubię ze sobą rozmawiać, to mnie uspokaja. Czekam na coś, co pewnie nie nadejdzie. Jestem bierna, potrafię jedynie siedzieć i zapłakać czasami, a ostatnio znów częściej. Nie mam pojęcia, co zrobić. Ludzie mówią, że to nieuchronne, ale to nieprawda. Są rzeczy, które mogą trwać tak długo, jak my. Są dobre dni, a są dni, kiedy wszystko wygląda, jakby umierało. Nikt nie przygotował mnie na taką huśtawkę. Jeśli kiedyś byłam dość zamkniętą w sobie osobą, wewnętrznie przeżywającą, to teraz już całkowicie. Czasami mam wrażenie, że los zaciska swoje kościste ręce na mojej szyi, tracę przez niego oddech, wszystko staje się zamglone. Nie mogę spojrzeć w przyszłość, bo nic nie widzę. Nie mogę trzymać podniesionej głowy, bo siłą ściąga mnie w dół. Pogubiłam się już tak bardzo, że wrócenie na właściwą drogę jest prawie niemożliwe. Idę dalej, może gdzieś dojdę.

***

Droga mamo, drogi tato, 

jest mi ciężko i nie ma co kłamać. Bywam szorstka i zamknięta w sobie. Nawet nie bywam - jestem, ale to jakiś pancerz ochronny. Wy przecież wiecie, jaka jestem. 


Mam wspaniałych rodziców, choć bywają między nami gorsze okresy. Ale wciąż jesteście dla mnie bardzo ważni i zawsze będziecie na szczycie mojej hierarchii. Teraz mamy kiepski okres, jest mi źle z tym i bardzo tęsknię, ale ludzie, nawet rodzice, czasami się kłócą. Nie wyobrażam sobie życia bez Was. I to się nie zmieni, nieważne, co się wydarzy. Popełniam błędy, oczywiście, przyznaję się. I  żałuję ich, i bardzo za nie przepraszam. Nigdy nie pozwolę umrzeć naszej rodzinie, bo to jedna z tych rzeczy, na którą można postawić wszystkie karty. To nie jest tak, że rodzic to osoba idealna, która nas nigdy nie zawiedzie, nie zrobi czegoś, czego nie powinna, to nie film czy bajeczka. Tata czy mama to człowiek, który ma wady, który popełnia błędy, robi czy mówi głupstwa, czasami rani, ale nigdy specjalnie. I mimo tego wszystkiego zawsze można na niego liczyć. 


Nigdy nie chciałam Was zranić. Chcę wszystko naprawić, bo wierzę, że jest co. Zmieniłam się. Ale wciąż nie opuszcza mnie strach, że stracę ludzi, których kocham. A przecież dopiero co straciłam jedną i wiem, jak to boli. Wiem, że mam dla kogo iść każdego dnia dalej. I dziękuję Wam za to, że jesteście. I wierzę, że te złe dni miną.

Wasza na zawsze, 

Rosalie.

***

– Kapitanie Alcántara, proszę dać mi jeszcze piętnaście minut dla siebie. 

Mężczyzna uśmiecha się krzepiąco, po czym odwraca się na pięcie i wychodzi z groty.

Rozglądam się dokoła. Moje królestwo, wygląda teraz tak, jak w dniu, gdy pierwszy raz je ujrzałam. Przed oczyma przelatują mi teraz tysiące obrazów, z życia na wyspie. Nie było ono sielanką, ale dało mi coś, czego nie zdobyłam w Nowym Jorku, ani w Londynie, ani w żadnym innym miejscu na Ziemi. Dojrzałość. Nie jestem już tą samą buntowniczą nastolatką. Czytam Słowo Boże i odnajduję w nim sens. W końcu zrozumiałam, że Bóg jest wszędzie, zawsze, że dostrzegają Go wszyscy, to o w tym samym czasie. Bóg był ze mną w domu, w Londynie, w momencie gdy tata stał przy drzwiach i błagał bym wyszła z pokoju. Był ze mną w samolocie, i nawet wtedy gdy kaleczyłam sobie stopy, podczas łowienia ryb czy wyciąganie walizki z wody. Był ze mną cały czas, a ja nie mogę sobie wybaczyć, że przeoczyłam coś tak bardzo oczywistego. Bóg dał mi siłę. Rozmawiam z Nim, i nigdy nie zapominam, że On jest moim przyjacielem. Że pragnie posłuchać co dzieję się u mnie w życiu. Zwykle głos Boga to zaledwie szept i trzeba go uważnie słuchać, aby go pochwycić. Innym razem jest donośniejszy, niczym dzwon, a Jego odpowiedź jest zupełnie oczywista. Ja najczęściej Jego głos słyszę tutaj, w sercu. Tu czuję Jego obecność.

W sierpniu minie rocznica katastrofy powietrznej, którą zwyciężyłam. Sto osiemdziesiąt osiem osób poległo, zagadką pozostałam ja. Sto osiemdziesiąta dziewiąta pasażerka. W końcu, po roku poszukiwań, zdecydowano zbadać tę wyspę, chodź wszyscy wiedzieli, iż dzieli ją za duża odległość od samolotu. Że nie przeżyłam. 

Załoga statku idąc tym samym tropem rzeki, dotarła do mojej jaskini. Nigdy nie wierzyłam w cuda. Moje życie nie było bajką, moi rodzice nie byli idealni, a ja nie marzyłam o wydostaniu się w tej wyspy. Jak widać marzenia się spełniają. 

– Kochanieńka, musisz się pospieszyć, zaraz odpływamy! ­– Słyszę w oddali donośny głos kapitana. 

Uśmiecham się i do wewnętrznej kieszeni tweedowej marynarki wkładam Biblię, a w niej list dla mamy. Tam będzie bezpieczny. 

środa, 4 czerwca 2014

Pochłaniacz - Katarzyna Bonda





wydawnictwo: Muza
data wydania: 21 maja 2014
ISBN: 9788377586884
liczba stron: 672


Odkąd poznałam Lisbeth Salander z trylogii Stiega Larssona, zaczęłam bardziej cenić powieści, w których pierwszoplanowym bohaterem jest kobieta. Męskie postaci często są sztampowe, powtarzalne i z reguły autor musi porządnie wysilić się, by jego bohater nabrał wyrazu i wyróżniał się w tłumie innych. Z kobiecymi postaciami jest często nieco inaczej – wystarczy wyposażyć je w odpowiedni poziom inteligencji, niekrzykliwą, acz wpadającą w oko urodę i osolić trudną przeszłością, a reszty dopełni skomplikowana natura samej płci. To z reguły wystarczy, by bohaterka powieści zapadła w pamięć i wzbudzała w czytelniku jakiekolwiek emocje (bo i te negatywne są w tym przypadku wartościowe).

Dlatego też bardzo ucieszyłam się, gdy dowiedziałam się, że główną postacią najnowszej powieści Katarzyny Bondy pt. „Pochłaniacz” jest właśnie kobieta – nietuzinkowa, inteligentna, z solidnym bagażem doświadczeń życiowych oraz niecodzienną profesją. Sasza Załuska, bo o niej mowa, jest profilerką. Jej zadaniem jest tworzenie profili czy portretów nieznanych sprawców przestępstw. Potrafi określić wiek, płeć a czasem nawet miejsce zamieszkania przestępcy. Właśnie wróciła do Polski po kilkuletniej nieobecności spowodowanej dość prężnie rozwijającą się karierą w jednym z brytyjskich instytutów. Mimo że początkowo ma zupełnie inne plany i nie zamierza zajmować się tym, co przez długi czas było dla niej chlebem powszednim, to nieoczekiwana i dobrze płatna oferta skłania ją do zmiany zdania.

Ze świata interesów, pieniędzy, nocnych klubów i piosenkarzy-celebrytów trafia do brudnego świata mafii, gangsterskich porachunków i ludzi z gruntu fałszywych. Stąd zaś krótka droga wiedzie do dobrze jej znanych realiów policyjnych, które były dla niej codzienną normą, kiedy jeszcze pracowała w CBŚ. Zmagania ze zleceniem nie są jedynymi obecnymi w jej życiu – demonem, który towarzyszy jej na każdym kroku jest obezwładniający nałóg, który zwalcza od lat, a który wciąż nie daje o sobie zapomnieć.

Choć może to wyglądać co najmniej dziwnie, to właśnie ta słaba strona Saszy – alkoholizm – sprawiła, że wyjątkowo mocno polubiłam tę bohaterkę. Fakt, znów mamy do czynienia z policjantem (w tym przypadku byłym), który tkwi w szponach uzależnienia – to już było tysiące razy – ale to, co Saszę wyróżnia – to wola walki, siła i chęć do życia w trzeźwości. Oczywiście ma chwile zwątpienia, nie jest człowiekiem ze stali, ale mimo to dalej walczy, nie poddaje się. Nie pokazuje siebie jako osoby uzależnionej, która ma wszystko i wszystkich gdzieś, dla której liczy się tylko alkohol, nie robi z siebie pośmiewiska, nie sprawia, że wszyscy wokół jej nienawidzą. Pokazuje drugą, znacznie lepszą stronę osoby uzależnionej, tę, którą chciałabym widzieć u każdego mierzącego się z tym problemem w życiu rzeczywistym.

Jak pewnie łatwo wywnioskować z moich powyższych peanów, mocną stroną „Pochłaniacza” są dobrze skonstruowane postacie, które przede wszystkim urzekają realizmem i naturalnością. Kolejny plus – to szczegółowość autorki. Całość fabuły utkana jest ze skrzętnie dobranych detali, które w odpowiednim momencie doskonale zgrywają się ze sobą i łączą w spójną całość. Nie da się też nic zarzucić Katarzynie Bondzie pod względem obrazu zaplecza pracy policyjnej i obowiązków profilera – widać jak na dłoni, że pisarka profesjonalnie podeszła do tematu.

Niektórym książka może się wydawać zbyt rozwlekła, a może nawet przegadana, jednak ja uważam to bardziej za jej zaletę niż wadę, bo dzięki temu bardzo łatwo wpaść w klimat powieści i jej specyficzne tło. Poza tym – to pierwszy tom tetralogii, więc musi dawać solidne podstawy, co Bondzie udało się osiągnąć w bardzo dobrym stylu.

Czekałam z niecierpliwością na nową powieść tej pisarki i moje oczekiwanie zostało sowicie wynagrodzone naprawdę udanym tytułem, który ma dobry styl, klimat i klasę – zupełnie jak sama autorka. Polecam!

Ocena: 5/6

Oficjalna recenzja dla Lubimy Czytać - LINK.

niedziela, 1 czerwca 2014

Kuferek Książkówki - odsłona 22





Witam Was w ten radosny dzień. :) Pragnę życzyć Wam wszystkiego dobrego z okazji Dnia Dziecka, wszak dziecko siedzi w każdym z nas bez względu na to ile mamy lat. :) W tym jakże przyjemnym dniu postanowiłam nagrodzić dwie osoby:


Hazel


oraz

ka cu



Gratulacje dla Was! Pozostałych odsyłam do Kuferka, bo w nim pojawiły się trzy nowe tytuły. Udanego świętowania!