wtorek, 26 maja 2015

"Cejrowski bez nogi", czyli cuda-wianki z wyszukiwarki i inne





Tak smętnego maja pod względem pogody nie widziałam już dawno, przyznaję. Jednak nie ma tego złego...Przynajmniej bezkarnie można zatracić się w lekturze, dlatego dziś recenzji nie będzie. Nie chcę zabierać wam (i sobie samej) tego cennego czasu. Zostawię wam tylko kilka cudeniek z wyszukiwarki, po których jak po nitce trafialiście na mój blog. Co my tam mamy?


O matko, od kiedy??!! A tak poważnie, to pan Cejrowski chyba nie byłby zachwycony, gdyby to zobaczył. ;)


Spokojnie! Już rysuję! Jest się tym monterem elektronikiem...<rzekła_dumnie_z_błyskiem_w_oku>


O żeż Ty, człowieku! Tak mrocznego umysłu jak mój to na pewno nie widziałeś!


Głębokie...


Myślę, że nie...Podchodzi do Ciebie taki policjant z tzw. przyczajki, mizia Cię tym i owym (tak, pochłaniaczem :)) i gotowe! A Ty nawet nie wiesz, że jesteś uboższy o ten właśnie ślad zapachowy...


Przyznaję, że to sprawiło mi fizyczny ból...I boli do teraz...

O! I jeszcze coś! Przeglądając słowa kluczowe miałam okazję prześledzić, których autorów książek szukacie u mnie najczęściej. :) Zacne grono się uzbierało. Sami zobaczcie. :)

Mam nadzieję, że dopasowanie twarzy do nazwisk nie jest dla was żadnym problemem. :)

czwartek, 21 maja 2015

Koronkowa robota - Pierre Lemaitre





tłumaczenie: Joanna Polachowska
tytuł oryginału: Travail soigné
wydawnictwo: Muza
data wydania: 20 maja 2015
ISBN: 9788377589960
liczba stron: 416


Kto na co dzień obcuje z literaturą, ten na pewno ma pełną świadomość jej niebywałej mocy. Książki, po które sięgamy, nierzadko wywracają nasz światopogląd do góry nogami, wprowadzają roszady w systemie wartości, działają antystresowo i antydepresyjnie. Są też głęboką studnią, z której całymi wiadrami można czerpać inspiracje – jednak czy zawsze do tego, co pożyteczne i dobre? Czy książki mogą pchnąć do czynów destrukcyjnych?

Camille Verhoeven, charakterystyczny z racji swojego niskiego wzrostu, bohater powieści Pierre’a Lemaitre’a pt. Koronkowa robota, będzie miał okazję się przekonać o tym na własnej skórze. Umożliwi mu to prowadzone przez niego śledztwo w sprawie makabrycznych morderstw dokonywanych przez miłośnika literatury kryminalnej. Zabójca, inspirując się topowymi powieściami z tego kręgu, bestialsko morduje kolejne ofiary i robi to na kształt zbrodni opisanych m.in. w Czarnej Dalii czy American Psycho. Mimo że Camille jest bardzo doświadczonym policjantem i niejedno widział w toku swojej kariery zawodowej, to czyny psychopaty robią na nim ogromne wrażenie, odciskając piętno na życiu prywatnym. Bo kim nie wstrząsnęłyby rozczłonkowane zwłoki przybite do ściany?

Jakby tego było mało, całe śledztwo długo zdaje się stać w martwym punkcie, a życie osobiste komisarza wywraca się do góry nogami. Wkrótce będzie musiał sprawdzić się w nowej, nieznanej mu wcześniej roli, do której nie czuje się zbytnio przygotowany i z którą już teraz nie do końca sobie radzi. Istne tornado zarówno na polu prywatnym, jak i zawodowym skończyć się może katastrofą. Czy tak będzie? Czy ten niewielki wzrostem, ale wielki duchem funkcjonariusz paryskiej policji podoła wyzwaniom?

Zdradzę jedynie, że nie będzie mu w tym wszystkim łatwo. Sprawa miłośnika literatury, który jest jednocześnie mordercą, to bez wątpienia jedna z najtrudniejszych w życiu komisarza Verhoevena, dlatego wcale nie zdziwiło mnie, że Lemaitre opisał ją bardzo skrupulatnie – właściwie żaden moment śledztwa nie został pominięty. Są tu szczegółowe opisy z miejsca zbrodni (uczulam na nie co wrażliwszych czytelników), analiza modus operandi mordercy, charakterystyka ofiar oraz próba odpowiedzenia na pytanie o to, jak daleko zajść może ludzkie okrucieństwo. Nie brakło także bardzo dobrze skonstruowanych postaci (również tych, które grają tu drugie skrzypce).

Zatem: czy jest to powieść wyśmienita w swoim gatunku i czy dorównuje Alex, poprzedniej książce autora, którą miałam okazję czytać? Niestety nie, nie ma tu bowiem dynamicznej akcji i piętrzącego się suspensu, czego poprzedniczce nie brakowało w żadnym momencie. Co gorsza, Lemaitre tym razem udziela czytelnikowi na tyle wyrazistych wskazówek, że bardzo łatwo domyślić się przebiegu pewnych zdarzeń w toku fabuły Koronkowej roboty. Jednak Lemaitre chyba nie byłby sobą, gdyby choć raz nie zafundował czytelnikom wrażeń przyprawiających o mocne uderzenia serca. Moi drodzy, zakończenie tej powieści wgniotło mnie w fotel i nie dlatego, że było dla mnie zaskoczeniem, lecz dlatego, że do końca wierzyłam, iż sprawa zakończy się zgoła inaczej: nie tak, jak to wcześniej było sugerowane. Niewielu pisarzy powieści kryminalnych decyduje się na zwieńczenie, które wybrał ten francuski pisarz – i za to mu chwała.

Mimo że tym razem Pierre Lemaitre nie zafundował mi takich emocji jak przy lekturze Alex, utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to człowiek, który robi to, co powinien robić, i któremu wychodzi to wyśmienicie. Według mnie jest to jeden z najlepszych pisarzy literatury kryminalnej, który śmiało może stanąć w szranki z Maximem Chattamem, a ich walka na pióra byłaby (a może już jest?) prawdziwą ucztą dla fanów gatunku.

Wraz z Zygmuntem Miłoszewskim zachęcam: czytajcie Lemaitre!

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Muza.

środa, 13 maja 2015

Psy gończe - Jørn Lier Horst





tłumaczenie: Milena Skoczko
tytuł oryginału: Jakthundene
wydawnictwo: Smak Słowa
data wydania: 4 maja 2015
ISBN: 9788364846151
liczba stron: 388


Gdy natrafią na trop tego, czego szukają, nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Ni głód, ni zmęczenie, ni czyhające na nich niebezpieczeństwo. Gdy już obiorą właściwą drogę, która wskaże im choćby najmniejszy ślad tego, co odnaleźć muszą, nic nie zatrzyma ich szaleńczego pędu, dopóki nie znajdą wroga i nie wymierzą należącej się mu kary. To policjanci – niczym sfora psów gnająca za czworonożnym nieprzyjacielem i rozszarpująca mu gardło, gdy ten tylko wpadnie w ich łapy, niczym psy gończe, nieodpuszczające, póki nie dopną swego…

Może nie wszyscy policjanci, może nie wszyscy rodem z Polski, ale ci z nowej powieści Jørna Liera Horsta pt. Psy gończe zdecydowanie tak. Szczególnie tyczy się to starego policyjnego wyjadacza, Williama Wistinga, który nigdy nie odpuszcza, nawet gdy sam jest w opałach, które zafundowała mu mroczna sprawa sprzed lat. Skomplikowane tory, którymi biegło tamto śledztwo, sprawiło, że obecnie Wisting jest posądzany o fabrykowanie dowodów. Fakt, to mocny zarzut, który na dobrą sprawę może zakończyć jego karierę w policji, jednak William zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić. Pomoże mu w tym jego córka dziennikarka – Line. Jednak życie tych dwojga lubi kłaść im kłody pod nogi, a jakby jeszcze problemów było mało, okolicą wstrząsa wieść o zaginięciu młodej dziewczyny. Szybko okazuje się, że sprawa jest łudząco podobna do tej, z którą Wisting mierzył się przed laty. Czyżby to ten sam sprawca? A może jego naśladowca? Jedyne, co jest pewne, to to, że właśnie rozpoczął się wyścig z czasem, w którym stawką jest życie zaginionej oraz reputacja i kariera policjanta.

Przyznam szczerze, że Horst tym razem zaskoczył mnie drogą, którą wybrał przy tworzeniu swojej nowej powieści. Nie spodziewałam się, że na pierwszy plan wysunie się tu zarówno dochodzenie w sprawie fabrykowania dowodów przez policjanta, jak i on sam jako kluczowa postać powieści. Nie jest nim zaginiona, zaś motyw związany z mordercą wydaje się tu być dodany na doczepkę. I co z takiego zabiegu wyniknęło? Ano tyle, że zabrakło w niej mrocznego, owianego tajemnicą klimatu, a żmudnego śledztwa mamy w nadmiarze.

Przypomnę, że w poprzedniej powieści autora (Jaskiniowiec) element grozy i tajemnicy był wyczuwalny już od samego początku, co też przekonało mnie do jego stylu. Miałam dużą nadzieję, że i tym razem pisarz zdecyduje się na podobny zabieg – na próżno. Choć powieść jest poprawnie zbudowana i od strony technicznej nie można jej niczego zarzucić, to jednak stanowczo za mało, by miała zyskać miano kultowej.

Na plus powieści przemawia skrupulatność autora, dokładność w opisywaniu całego śledztwa, analiza dokumentacji sprawy włącznie z rysem osobowościowym domniemanego sprawcy. Szkoda tylko, że dla wzmocnienia emocji Horst nie zdecydował się na wprowadzenie większej ilości scen z podejrzanym – niewątpliwie dodałoby to Psom gończym dreszczyku emocji, który co prawda w książce występuje, ale tylko sporadycznie.

Zatem: czy definitywnie odradzam wam nową powieść tego norweskiego pisarza? Nie, bo warto też poznać jego styl od nieco innej strony – według mnie tej słabszej, ale nie na tyle, by nie było warto poświęcić mu czasu. Nie spodziewajcie się jednak powtórki z Jaskiniowca, bo to nie ten klimat. Psy gończe to dobre kryminalne czytadło w sam raz na wiosenne wieczory.


Ocena: 4/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuje wydawnictwu Smak Słowa.

środa, 6 maja 2015

Pokłosie - P.J. Król, J. Turowski, M. Zychla, J. Wojciechowicz, K. Kotulak





wydawnictwo: GMORK
data wydania: 30 marca 2015
ISBN: 9788394100025
liczba stron: 358


Tak, jestem zagorzałą fanką Stephena Kinga i nie boję się o tym mówić otwarcie. Zagorzałą, ale na szczęście nie zaślepioną bezkrytyczną miłością do jego twórczości – co słabsze powieści bez najmniejszych oporów jestem mu w stanie wytknąć. Jednak te sporadyczne przypadki nie wpływają na stopień mojego uwielbienia względem jego twórczości: kocham jego nieokiełznany słowotok przeobrażający się często w wodolejstwo, kocham cudowne postacie, mimo że te często nie stronią od żądzy mordu, kocham ten duszny klimat małych miejscowości, który kreuje, kocham wszystkie jego lęki, które z impetem lądują w stworzonych przez niego fabułach… Kocham go za całokształt i nie odważę się zejść z ziemskiego padołu, nie przeczytawszy uprzednio wszystkich napisanych przez niego tytułów.

Jednak czy można w tym całym uwielbieniu zrobić dla Mistrza coś więcej prócz czytania jego literackich płodów wyobraźni? A pewnie, że można! Na przykład zebrać grupę takich samych rozkochanych w nim zapaleńców, „wyłudzić” od nich jeden lub dwa teksty i stworzyć antologię opowiadań dedykowaną Mistrzowi Grozy rodem z Bangor.

Na taki właśnie pomysł wpadła piątka początkujących na polu wydawniczym autorów: Paulina J. Król (jedyna kobieta w męskim gronie), Kacper Kotulak, Jarosław Turowski, Juliusz Wojciechowicz i Marek Zychla. Zafascynowani twórczością Stephena Kinga postanowili opublikować zbiór opowiadań pt. Pokłosie i oddać mu tym samym hołd. Czy antologia ta według mnie jest godna nazwiska King na okładce? Czy autorzy potrafią zaintrygować wykreowaną przez siebie rzeczywistością na miarę Mistrza? Tak, choć nie każdy z autorów w takim samym stopniu, ale w przypadku antologii to rzecz chyba zupełnie normalna – tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia.

Wśród opowiadań, które po pierwszym czytaniu słabo przypadły mi do gustu, tj. Death metal z pewną gitarą o mrocznej naturze w roli głównej (które wypadłoby nieco lepiej, gdyby je mocniej rozwinąć), czy Chyba, które sprawia wrażenie nieco przekombinowanego i chaotycznego, znajdują się też naprawdę dobre i mocne teksty, które w świecie polskiej literatury grozy bez problemu mogą się wybronić i zostać zapamiętane przez czytelników. O których mowa?

Po pierwsze, o Świniaku Juliusza Wojciechowicza, które jest bez wątpienia czarnym koniem zbioru – nie tylko ze względu na wspaniałe nawiązanie do twórczości Kinga (przypomnijcie sobie, który tekst Mistrza opowiadał o grupie małoletnich przyjaciół odkrywającej pewnego dnia coś przerażającego) i nie tylko za pomysł na opowieść, lecz także za dający się zauważyć dobry warsztat autora, bo pod względem technicznym tekst jest wyśmienity. Pan Wojciechowicz naprawdę potrafi pisać: chętnie sprawdziłabym jego talent w dłuższej formie niż opowiadanie.

Po drugie, o To nie TO! Kacpra Kotulaka. Tutaj całe opowiadanie należy do czarnego charakteru: do klauna (tak, nawiązanie do Kinga jest chyba bardziej niż oczywiste, prawda?). Zatem autorowi udało się w tym przypadku po trosze zastosować trik, który u Kinga jest bardzo często spotykany, mianowicie wzbudza on większe zainteresowanie czytelnika postacią negatywną niż pozytywną. Co prawda klaun Kotulaka może nie budzi takiej sympatii, jak robi to np. bohater Blaze Kinga, ale bez wątpienia należą się młodemu autorowi za to pochwały. Rintincurry (to właśnie wspomniany klaun) jest zdecydowanie mroczniejszy i dużo bardziej przerażający od tego klauna, którego znamy z powieści Mistrza. Jest też nie tyle postacią stricte fantastyczną, żywcem wyjętą z horroru, ile pewnym symbolem.

Nie potrafił zrozumieć jednego. Dlaczego suma najgłębiej skrywanych, paranoicznych lęków ludzi musi wyglądać jak klaun. Tak, właśnie klaun[i].

A po trzecie? O Status Quo Pauliny J. Król. Przyznam szczerze, że pojęcia nie miałam, czego się spodziewać po tym opowiadaniu – w przeciwieństwie do pozostałych, to stosunkowo późno odkryło przede mną swoje karty. Tekst Pauliny Król klimatycznie odbiega od pozostałych, ale wychodzi mu to zdecydowanie na plus. Czym mnie urzekło? Pomysłem, pomysłem i jeszcze raz jego przesłaniami (w liczbie mnogiej, bo każda z części tekstu daje do myślenia). Ot, dwójka głównych bohaterów codziennie budzi się w innej, nieznanej sobie wcześniej alternatywnej rzeczywistości… Niektóre fakty łączą się z ich życiem „właściwym”, niektóre nie. Ci, którzy byli obecni w ich poprzednim życiu, nagle znikali albo pojawiali się ci, którzy dawno odeszli…

A teraz siedzę tutaj, ja, prawie trzydziestoletni mężczyzna w młodzieżowym pokoju i zamierzam iść wypić kawę, którą przygotowała mi zmartwychwstała matka[ii].

Opowiadanie jest bardzo życiowe, stawia swoich bohaterów w różnych, często niewygodnych sytuacjach, w których nie zawsze to, co przykre i bolesne, ostatecznie takim właśnie jest – i na odwrót.

Graficznie antologia prezentuje się bardzo dobrze, o co zadbał Dariusz Kocurek, który ma pieczę także nad graficzną stroną polskich wydań powieści Kinga. Natomiast całość zbioru poprzedza wstęp uznanego polskiego pisarza Stefana Dardy, który pochlebnie wyraża się o tekstach – i nie jest to reklama na wyrost. Podobnie jak pan Darda widzę w młodych pisarzach potencjał, który każdy z nich powinien pielęgnować i rozwijać. Fakt, że zbiór im się udał, nie oznacza, że powinni osiąść na laurach i jedynie zbierać pochwały – co to, to nie. Do pracy, drodzy państwo!

A czy Wam polecam lekturę zbioru? Jak najbardziej, mimo że daje się w nim zauważyć jakościową nierówność. Nie zmienia to jednak faktu, że na naszych oczach rodzą się nowi zdolni pisarze o pokaźnej wyobraźni i talencie. Aby mogli i jedno i drugie rozwijać, potrzebny jest im warsztat, który wyćwiczą tak naprawdę dzięki nam, czytelnikom. Oni piszą – my czytamy. I może za jakiś czas to w Polsce znajdzie się prawdziwy następca Stephena Kinga, który w pełni zasłuży na to miano? Może właśnie wśród tej piątki? Kto wie…

Ocena: 4,5/6




[i] K. Kotulak, P.J. Król, J. Turowski, J. Wojciechowicz, M. Zychla, Pokłosie, Wydawnictwo GMORK, Wrocław 2015, s. 61.
[ii] Tamże, s. 199.


Za możliwość przeczytania antologii dziękuję wydawnictwu GMORK.
Wyzwania: Polacy nie gęsi.

piątek, 1 maja 2015

Rozdaję książki! :)





Witam Was ciepło w tę chłodną majówkę. ;) Pogoda nam się nie udała, ale postaram się Wam to zrekompensować za pomocą książkowych niespodzianek. :) Nim zdradzę, do kogo tym razem książki pofruną mam do Was jedną prośbę. Sprawdzajcie proszę swoje skrzynki mailowe na adresach, które podajecie przy zgłoszeniu. Jedna ze zwyciężczyń z poprzedniego miesiąca nie zgłosiła się po odbiór nagród, czyli zwyczajnie nie odpowiedziała na moja wiadomość i nie podała mi adresu do wysyłki. Wygrana przepadła i wybrane przez nią tytuły znów trafiły do Kuferka.

Do rzeczy! Kwietniowymi zwycięzcami są:

Helena



oraz

Cora Linn


Gratuluję! Do Cory leci "Wolność urojona", ponieważ Helena wygrała "Na dno" jako pierwsza. Zaglądajcie do Kuferka!